Przez ostatnie 50 lat Ozzy Osbourne był MVP heavy rocka. Dał metalowi poczucie zagrożenia podczas swojego pierwszego 10-letniego tournee z Black Sabbath, zbliżając się do brzmienia załamania nerwowego w utworach takich jak „Paranoid” i „Iron Man”. Następnie, jako artysta solowy, na nowo zdefiniował gatunek w latach osiemdziesiątych, podkręcając tempo swoich utworów i wstrzykując w nie barokowy noir. Przedstawił światu panteon gitarowych bohaterów, wśród których znaleźli się Randy Rhoads, Jake E. Lee i jego wieloletni partner, blondwłosy dynamo Zakk Wylde. Stał się atrakcją koncertów i zapewnił kluczowe sceny dla wszystkich od Metalliki po Korn w początkowym okresie ich istnienia. W połowie lat dziewięćdziesiątych wymyślił Ozzfest, hardrockową odpowiedź na Lollapalooza.
I zebrał nagrody. Wszystkie z wyjątkiem dwóch jego albumów studyjnych – zawierających hymny takie jak „Crazy Train”, „Flying High Again” i „Shot in the Dark” – uzyskały certyfikat złota lub platyny, a on sam zdobył Grammy za „I Don’t Want to Change the World”. Kiedy Rolling Stone wybrał 100 Greatest Metal Albums of All Time w 2017 roku, na liście znalazło się więcej nagrań Ozzy’ego niż jakiegokolwiek innego artysty. I nie zapominaj, że był w stanie przełożyć swój sukces na megastardom reality-TV w The Osbournes.
„Nigdy nie sądziłem, że zajdę tak daleko”, mówi. „Pięćdziesiąt lat to bardzo dużo. Nie rozumiem, dlaczego wciąż żyję po tych piekielnie trudnych dniach. Domyślam się, że ktokolwiek jest na górze, jeśli w ogóle ktoś taki istnieje, chce, żebym się trzymał.”
Do tej pory jego obecna trasa koncertowa zabrała go do Ameryki Południowej i Europy. Kiedy spotyka się z Rolling Stone, Ozzy jest w podmiejskim Allentown w Pensylwanii, gdzie rozpoczyna północnoamerykańską część trasy. Półtora miesiąca później cała trasa stanęła pod znakiem zapytania, ponieważ Ozzy przeszedł operację dziwnej infekcji ręki. Ale dziś jest około 18:00, a on już wygląda jak gotowy na scenę. Ma na sobie marynarkę w paski do kolan i czarną koszulę z wyhaftowanymi krzyżami. Ma nałożony gruby, czarny tusz, a jego paznokcie pomalowane są na czarno. Ale nawet jeśli jest gotowy do działania, jest zrelaksowany. Przegląda czasopisma na pluszowej, brązowej kanapie i mówi, że generalnie woli, aby za kulisami było cicho. Mimo to mówi stanowczo i lubi uderzać słowa z pewnym oomph dla podkreślenia, a on przechodzi od poważnego do głupiego z łatwością.
Photograph by Jake Chessum for <em>Rolling Stone.</em>
Jake Chessum dla Rolling Stone
Nazwał tę trasę No More Tours 2 Tour, ponieważ twierdzi, że będzie to jego ostatnia pełna trasa koncertowa po świecie. Jest nieugięty, że nie odchodzi na emeryturę – „W zasadzie to, co próbuję zrobić, to spowolnić mój styl życia do bardziej komfortowego”, mówi – i zastrzega sobie prawo do zrobienia krótkich tras, które skupią się na jednym konkretnym kontynencie w przyszłości. W grudniu kończy 70 lat i chce mieć więcej czasu dla swoich wnuków. Ale jednocześnie, po spędzeniu ostatniego półwiecza w drodze, nie jest gotowy, aby z tego wszystkiego zrezygnować. „Nie jestem dobry w niczym innym,” mówi szczerze. „Dosłownie nie potrafię robić nic innego.”
„Co masz robić, gdy masz 70 lat?” pyta Wylde w dzień wolny od pracy. Gitarzysta, 51 lat, ma dużą, jasną osobowość i gruby akcent z New Jersey. Rozmowy z nim zwykle skręcają w stronę histerycznie skatologiczną, ale w tej chwili jest poważny. „Jeśli wciąż możesz to robić, jak B.B. King, to po co przechodzić na emeryturę? Co chcesz mu powiedzieć, nie? Ze sportem, rozumiem to, bo masz okres przydatności. Ale muzyka to co innego. A w przypadku artystów bluesowych faktycznie zyskujesz większą wiarygodność, im jesteś starszy.”
Do dziś Ozzy wywiązuje się ze swoich zobowiązań wobec fanów VIP-a („Kiedy spotykam się z fanami, mówię im: 'Nie pytajcie mnie o radę, do kurwy nędzy. Dajcie mi radę” – mówi ze śmiechem) i relaksuje się w garderobie, podczas gdy otwierający Stone Sour rozgrzewają tłum. Sharon wchodzi z malutką, ośmioletnią pomeranianką, ogoloną tak, by wyglądała jak śnieżna kula z językiem, o imieniu Bella. Siadają przytuleni na kanapie i już samo patrzenie na to, jak Sharon i Ozzy przekomarzają się ze sobą, pokazuje głęboką miłość, jaką nadal się darzą. Nawet wtedy, gdy Ozzy zwraca swoją uwagę na Bellę. „Ona mnie nienawidzi,” mówi o psie. „Patrz na to.” Otwiera usta, jakby miał zamiar odgryźć jej głowę. „Nie, nie, nie,” mówi Sharon, dodając, że Ozzy „zwykł zachowywać się jak brzuchomówca” z psem. Śmieją się mocno.
Trzy godziny później, wewnątrz PPL Center, jest to również jeden dla psów. Około 10,000 headbangerów, którzy wyglądają na trzy pokolenia, wyje razem z Ozzym, gdy ten śpiewa swój przebój „Bark at the Moon” z 1983 roku. Jak na człowieka po siedemdziesiątce, Ozzy wygląda na odmłodzonego od razu po wejściu na scenę, skacząc z jednego końca na drugi – starannie omijając Wylde’a, niewytłumaczalnie ubranego w kilt – i podburzając publiczność pantomimicznym „I can’t hear you.”
Podczas przerwy na instrument, Ozzy wyciąga wąż strażacki i oblewa pierwszy rząd białą, pieniącą się substancją („Zawsze jest jakiś facet w pierwszym rzędzie, którego chcę zaparować”, mówi). W innym momencie, tuż przed przerwą na solówkę Wylde’a, podczas której zabiera on swój instrument na widownię, aby wykonać niesamowity pokaz pirotechniki sześciostrunowej, Ozzy wylewa na tłum wiadra wody. Śpiewając takie hity jak „Crazy Train”, „I Don’t Know” i porywające wykonanie „Shot in the Dark”, przy którym śpiewa cała arena, Ozzy wydaje się być młodym człowiekiem, przechadzającym się po scenie jak zawsze. Promienieje z podekscytowania. Pod koniec finałowej piosenki, „Paranoid” Black Sabbath (natchnienie), macha na pożegnanie, a serpentyny rozlewają się po widowni. To zwycięstwo i wspaniały początek trasy koncertowej.
On też to wie. „Ostatnio jestem dla siebie bardzo surowy”, mówi później. Kiedy rozpoczął trasę, zaraził się gronkowcem i musiał brać antybiotyki. Potem dwa razy dostał zapalenia oskrzeli, jedno po drugim. „Moje płuca były pełne gówna, a to nigdy tak naprawdę cię nie opuszcza”, mówi. „Czasami tracę głos, ale jakoś sobie z tym radzę”. Dziś jest w dobrym zdrowiu i to widać. „Chcę wyjść tam i dać im najlepszy show w historii”, mówi. „Jak na 70-letniego faceta, nie idzie mi najgorzej.”
Ozzy miał zdecydowanie inny zestaw priorytetów, kiedy rozpoczął karierę solową. Po dekadzie w Black Sabbath, gdzie jego lista rzeczy do zrobienia poza sceną składała się z zaliczania, picia i ćpania, zespół zdecydował, że stał się zbyt trudny do zniesienia – pomimo ich własnego herkulesowego zażywania narkotyków – i wyrzucił go z zespołu w 1979 roku. Był to ostatni z serii pechowych przypadków, z którymi Ozzy miał do czynienia w tamtym czasie. „Mój ojciec zmarł, moja była żona wyrzuciła mnie z domu, bo byłem cholernie szalony, a potem mój zespół mnie zwolnił” – mówi w rozmowie telefonicznej z pokoju hotelowego, gdzieś na Środkowym Zachodzie, kilka tygodni po koncercie w Allentown.
Córka jego menedżera, znana wtedy jako Sharon Arden, pomogła mu uporać się z nałogami i skompletować własny zespół. Znalazł bratnią duszę w młodym gitarzyście Randym Rhoadsie, który pomógł mu rozwinąć jego muzyczne pomysły w sposób, w jaki nigdy nie zrobili tego jego koledzy z Sabbath, i nagrali jego solowy debiut, „Blizzard of Ozz” z 1980 roku. Muzyka była mocniejsza i bardziej klasycznie zainspirowana niż cokolwiek, co zrobił z Sabbath, a z krzykliwymi hitami, takimi jak „Crazy Train” i gotycko brzmiącym „Mr. Crowley”, ustanowiła wzór dla heavy metalu, który zespoły naśladowały od tamtego czasu.
Ozzy wrócił do podstaw na trasie, nosząc swoje charakterystyczne falbaniaste koszule i uzupełniając swoje nowe brzmienie o pozbawioną głębi produkcję sceniczną, która pokazywała zespół. To zadziałało, a płyta wspięła się na szczyty list przebojów. W międzyczasie Black Sabbath kontynuowali działalność z byłym frontmanem Rainbow Ronniem Jamesem Dio jako głównym wokalistą, a Ozzy’emu udzielił się duch rywalizacji. „Zacząłem z nimi wojnę, a oni po prostu się wkurwili” – wspomina. „Pod koniec dnia podziwiałem Ronniego Dio. Miał świetny głos i był dobrym wokalistą. Powinni byli się do mnie dobrać, ale wszyscy się po prostu wkurwili. To było bardziej jak rozwód, naprawdę”. W ciągu kilku lat poważnie wyprzedził swoich byłych kolegów z zespołu w sprzedaży.
Zespół Ozzy’ego pospiesznie wrócił do studia i nagrał „Diary of a Madman” z 1981 roku, mroczniejszy i cięższy album niż jego poprzednik, i wyszedł z większą, bardziej teatralną produkcją sceniczną. Ozzy ubrany był w czerwoną spódnicę z łańcuchami i komżę, a perkusista Tommy Aldridge siedział na szczycie piramidy. Na jednym z koncertów próbowali porwać publiczność, używając katapulty do rzucania w nich gnijącym mięsem. „Mieliśmy tę procę pełną podrobów, mięsa, jąder, czegokolwiek; miała kształt wielkiej dłoni” – wspomina Ozzy. „Sharon mówi: 'Wciśniemy to coś, z palców wyjdą płomienie, ty naciśniesz dźwignię i podroby polecą w publiczność’. Ale to było tam przez cały dzień. Wypchnąłem to, a ręka zaczepiła się o dywan, a ona mówi: 'Pchnij to, kurwa,’. Idę, awww – „, a on wydaje dźwięk pluśnięcia i rzuca znudzone spojrzenie. „Siedziałem tam z ośmioma tonami pierdolonych jąder i wnętrzności na sobie.”
Mniej więcej w tym czasie wyrobił sobie również reputację dzikiej karty, po tym jak rozeszła się wieść, że odgryzł głowę gołębia na spotkaniu z wytwórnią płytową, a następnie zrobił to samo z nietoperzem podczas trasy koncertowej. To było świetne dla rozgłosu. Jednak cały impet został zatrzymany 19 marca 1982 roku, kiedy to Rhoads zginął w dziwnym wypadku lotniczym. Gitarzysta postanowił wybrać się na przejażdżkę z kilkoma innymi członkami trasy, ale kiedy samolot uderzył w autobus, jego skrzydło pękło i rozbił się o pobliską posiadłość. Tragedia ta była i nadal jest druzgocąca dla Ozzy’ego.
„Powiedziałem Sharon, 'Nie mogę już tego robić'”, mówi teraz, jego głos staje się coraz głębszy wraz z powagą tematu. „A ona na to, 'Jeśli teraz, kurwa, zrezygnujesz…’ Gdyby nie Sharon, nadal byłbym na tym pieprzonym polu, patrząc na płonący dom. To była zła scena, stary. Powiedziała: 'Nie zatrzymujemy się teraz'”. Znalazła mu innego gitarzystę, Irlandczyka Berniego Tormé, który grał w solowym zespole Iana Gillana, frontmana Deep Purple. Wrócili na trasę 1 kwietnia.
„Moje najbardziej żywe wspomnienie, to, o którym wciąż mam koszmary, jest emocjonalne”, mówi teraz Tormé o zastąpieniu Rhoadsa. „Ogromne poczucie mrocznego szoku wokół całej sprawy. Jako przybysz z zewnątrz byłem tego bardzo świadomy, ale nie byłem tego częścią. To było takie smutne, łamiące serce. To nie była zabawa.”
To właśnie w tym momencie Zakk Wylde po raz pierwszy zobaczył Ozzy’ego na żywo w Madison Square Garden. „Pamiętam, że miałem 14 czy 15 lat i mieliśmy bilety, żeby zobaczyć Randy’ego,” wspomina. „Otworzyli 'Over the Mountain’, które jest ostateczną gitarową jedynką i z tego co ja i J.D. pamiętamy, to były to tony Randy’ego. To było fenomenalne.”
Ozzy również pamięta ten występ. „Wykonał tak dobrą robotę jak każdy, ale ludzie krzyczeli na niego 'Bloody Randy’,” mówi. „To był dla niego cholernie ciężki koncert”
Tormé pamięta ten występ inaczej. Tuż przed rozpoczęciem „Over the Mountain” jakiś fan wrzucił na scenę fajerwerki akurat w momencie, gdy Sharon zamierzała pocałować Ozzy’ego na powitanie przed występem. Przewróciła się – „Została tylko kałuża krwi i poważnie myślałem, że nie żyje”, mówi teraz Tormé – i tylko on to widział; Ozzy o tym nie wiedział. „Byłem bardziej niż trochę rozkojarzony przez pierwszą połowę koncertu, dopóki jeden z członków ekipy nie zasygnalizował mi, że z nią wszystko w porządku” – mówi gitarzysta. „Ale to był dobry koncert. Grałem całkiem nieźle. Słodko-gorzki był fakt, że wiedziałem, że Randy bardzo chciał zagrać w MSG. On naprawdę powinien tam być. Ja nie miałem do tego prawa.”
Ozzy miał ostatnio okazję spotkać się ponownie z Tormé na szwedzkim przystanku trasy No More Tours 2 Tour. „Nie widziałem go przez pieprzone tysiąc lat”, mówi Ozzy. „Ktoś mi powiedział, że jest przed moją garderobą. Powiedziałem, 'Nie’, a on na to, 'Nigdy nie zapomnę czasu, kiedy z tobą grałem, Ozzy. To była świetna zabawa.’ Nie mogłem sobie przypomnieć jak on wygląda. To było tak dawno.” („Doceniłem to, że go zobaczyłem,” mówi Tormé. „To było dla mnie miłe zamknięcie tego strasznego czasu.”)
Myśląc o śmierci Rhoadsa, Ozzy mówi: „Do dziś, gdy teraz z tobą rozmawiam, jestem z powrotem na tym polu, patrząc na ten pieprzony wrak samolotu i dom w ogniu”, mówi. „Z czymś takim nigdy się nie pogodzisz. Jesteś w szoku.” Robi pauzę. „To zabawne,” mówi. „W tej grze, ktoś zostaje zabity lub umiera, a staje się pieprzonym bohaterem. Chciałbym mieć jeszcze kilka lat na tej planecie.”
Photograph by Jake Chessum for <em>Rolling Stone.</em>
Jake Chessum for Rolling Stone.
Tormé opuścił grupę po kilku miesiącach, ale Ozzy utrzymał swój impet. Ożenił się z Sharon Arden, a jego kolejny album, „Bark at the Moon” z 1983 roku, na którym pojawił się gitarzysta Jake E. Lee, znalazł się na liście przebojów w pierwszej dwudziestce. The Ultimate Sin, wydany w 1986 roku, radził sobie jeszcze lepiej, a po odejściu Lee, Ozzy zatrudnił Wylde’a, by nagrać serię platynowych i multiplatynowych albumów, w tym No More Tears. Przez cały ten czas Ozzy zmagał się z uzależnieniami. Teraz, kiedy jest czysty i trzeźwy, ma perspektywę. „Powinienem był być martwy, kurwa, 10 razy”, mówi dramatycznie. „Nie mówię tego, żeby być zabawnym. Miałem wypadek na quadzie. Moje serce zatrzymało się dwa razy. Kilka razy przedawkowałem narkotyki, z czego nie jestem, kurwa, dumny.” Teraz sprawy mają się inaczej: „Nie palę tytoniu. Nie piję gorzały. Nie biorę już prochów.” Jego uwaga skupia się teraz na występie.
„Mam straszną bezsenność”, mówi Ozzy za kulisami w Allentown. Szeroko otwiera oczy dla podkreślenia. „W ciągu ostatniego miesiąca nie spałem więcej niż półtorej godziny w nocy.”
Jego neurolog powiedział mu, że musi więcej ćwiczyć, aby się wyciszyć, ale jest to trudne po występach, kiedy adrenalina wciąż jest pompowana. W wolne dni ćwiczy godzinę lub dwie na eliptyku – „Po prostu się pocę”, mówi – a teraz, kiedy nie zadaje się już z nielegalnymi substancjami, znajduje inne sposoby na zajęcie swojego umysłu.
Wyciąga brązowy skórzany notatnik. Niektóre strony są wypełnione pismem drukowanymi literami, inne mają bazgroły identycznych głów diabłów, a jeszcze inne rysunki w pastelowych kolorach. „Jeśli jestem sam w mojej głowie, to jest to zły obszar,” mówi. „To zawsze jest, 'Martwy. Umrzesz. Będzie wojna. Donald Trump wyśle nas wszystkich do piekła'”. Robi pauzę. „Prawdopodobnie to zrobi.”
W dodatku do swojego notatnika, w jego garderobie znajduje się telewizor, różne magazyny rockowe i portret jego ukochanego Rocky’ego, brązowego, długowłosego Pomorzanina. „To moje dziecko” – mówi, uśmiechając się. „Jest jak anioł. Uspokaja mnie.” Dlaczego więc nie ma go tutaj w trasie? „On nienawidzi latać,” mówi Ozzy. „Sra wszędzie dookoła.”
Mimo że jest krytycznie nastawiony do swoich występów, Ozzy znalazł rytm w trasie. W dni koncertowe dociera na miejsce na czas na prywatną próbę dźwięku dla fanów, którzy wykupili pakiety VIP. Po piosence Black Sabbath z Wylde’em na wokalu (gitarzysta, poza działalnością w ekstremalnie heavy-metalowej grupie Black Label Society, w wolnym czasie przewodzi tribute group Zakk Sabbath), Ozzy wychodzi i wykonuje jeden ze swoich utworów. W Allentown prawie 100 fanów ogląda, jak wykonuje „Bark at the Moon”; jedna z kobiet w pierwszym rzędzie wywija długim kucykiem do rytmu.
Pomimo że pięciu innych gitarzystów przychodziło i odchodziło w różnym charakterze od czasu, gdy Wylde po raz pierwszy poszedł własną drogą po pierwszej trasie No More Tours Tour, kilkakrotnie dołączał do składu. „Kiedy po raz pierwszy spotkałem Ozzy’ego, powiedział: 'Zakk, po prostu graj sercem'”, wspomina gitarzysta. ”To zrób mi kanapkę z szynką i dodaj trochę musztardy”. I tak już od 30 lat jadę lekko z musztardą. Wszystko jest dobrze.” Śmieje się chłopięco.
„On jest jak członek rodziny”, mówi Ozzy o gitarzyście. „Kiedy miałem wypadek na quadzie, pierwszą osobą, którą zobaczyłem, gdy doszedłem do siebie, był Zakk siedzący przed moim szpitalnym pokojem. On jest taki lojalny. To coś więcej niż przyjaciele z nim.”
Reszta składu to basista Rob „Blasko” Nicholson, który jest z zespołem od 2006 roku, klawiszowiec-gitarzysta Adam Wakeman (syn klawiszowca Yes i współpracownika Black Sabbath Ricka Wakemana) oraz perkusista Tommy Clufetos. Wakeman i Clufetos byli również częścią składu koncertowego na pożegnalną trasę Black Sabbath. „Tommy jest zajebisty,” mówi Ozzy. „On nigdy nie gra dwa razy tej samej solówki. Kiedy masz za sobą dobry zespół, jako frontman nie musisz się obracać i dawać im sygnałów. To jedna maszyna, a z każdym koncertem jest coraz lepiej.”
Zdjęcie autorstwa Jake’a Chessuma dla <em>Rolling Stone.</em>
Jake Chessum dla Rolling Stone
Po próbie dźwięku Ozzy pozuje do zdjęć z około 50 osobami, które wykupiły wejściówki na spotkanie i przywitanie („Nie połamcie mu żeber”, ostrzega zwalisty ochroniarz przed przybyciem Ozzy’ego). Na ostatnim koncercie, jeden z fanów wykorzystał okazję do zrobienia sobie zdjęcia i oświadczył się swojej dziewczynie. „Padł na kolano i powiedział: 'Kochanie, wyjdziesz za mnie?’, a ona zaczęła płakać” – opowiada Ozzy. „Jestem jak trzeci człowiek, po prostu stoję tam jak palant. Ale to było urocze.” („Personel Ozzy’ego był niesamowity”, mówi obecny narzeczony Jason deYoung. „Zrobili nam nawet niespodziankę, kręcąc filmik, który rozszedł się wirusowo na Facebooku”). Po zdjęciach spotyka się z mniejszą grupą w swojej garderobie, która zadaje mu dowolne pytania. Pytania te sięgają od tych o Rocky’ego po „mój ulubiony smak lodów”. (Dla przypomnienia, to kawa i wanilia Häagen-Dazs.)
Przed wejściem na scenę, rozgrzewa swój głos za pomocą ćwiczeń, których nauczył go trener wokalny, i modli się. „Mówię kilka słów do mojej siły wyższej, która jeśli chcesz nazwać go Bogiem, nie obchodzi mnie to”, mówi. „Muszę to przekazać komuś innemu, bo to dla mnie zbyt duży problem, żeby z nim chodzić. Jeśli coś pójdzie nie tak, to była to Jego decyzja, nie moja. W przeciwnym razie zabiorę ją ze sobą do łóżka.”
Wylde mówi, że mają też inną tradycję. „Zbieramy się i mówię, 'W porządku, dajmy czadu na tym koncercie i zróbmy najlepszy rock, jaki potrafimy’, a Ozzy mówi do mnie, 'Och, spierdalaj'”, mówi ze śmiechem. „Ja na to, 'Co, Oz?’ 'Zamknij się, kurwa’. A potem idziemy robić show.”
Ozzy nie pamięta, skąd wzięły się niektóre z jego scenicznych wybryków – takie jak oblewanie publiczności wodą, co robi od dziesięcioleci. Inne przypisuje Sharon. Olbrzymi podświetlany krzyż na środku sceny był jej pomysłem. „Moja żona uwielbia krucyfiksy,” mówi Ozzy. „Jako że jest pół-Żydówką, nie wiem jak to działa, ale ona je uwielbia i nie wiem dlaczego. To część dziedzictwa Sabbathów, jak sądzę”. Innym jej pomysłem była „laserowa klatka”, układ świateł, które otaczają go podczas nastrojowej środkowej części „No More Tears”. „Ona ma naprawdę teatralny umysł, moja żona,” mówi. „Najwyraźniej wygląda to dobrze. Kiedy ta rzecz opada, wszyscy szaleją. Czasami chciałbym być na widowni, żeby mnie oglądali.”
Ostatnio lasery dały mu się we znaki. Podczas „Mama, I’m Coming Home” scena wysyła nad publiczność szereg promieni, które wyświetlają kolorowe plamki na ścianie za nią. Podczas koncertu w Holmdel, New Jersey, Ozzy był nimi zafascynowany w połowie utworu. „Powiedziałem: 'Nie jesteśmy już w Kansas, Oz'”, mówi Wylde. „Zostawiłem ślad w postaci okruchów chleba, który zaprowadzi nas z powrotem do wersu.”
Kiedy to się skończyło, Ozzy nie był zadowolony. „Chcę zrobić tę piosenkę jeszcze raz, bo kompletnie ją spieprzyłem”, powiedział publiczności. „Czy to jest w porządku z tobą?”
„To był pierwszy raz od 30 lat, kiedy zrobiliśmy piosenki back-to-back w ten sposób,” mówi Wylde.
„I fucking zoned out,” Ozzy mówi kilka dni później, brzmiąc na zirytowanego. „Byłem cały w tych czerwonych, zielonych i niebieskich błyskotkach. Zakk przychodzi i mówi: 'Mamo, wracam do domu’, a ja na to: 'Co ja sobie kurwa myślę?'”. Ozzy się roześmiał. „Byłem zahipnotyzowany.”
Gdy koncert idzie dobrze, Ozzy czuje się naelektryzowany, a bezsenność znów daje o sobie znać. „Nie śpię przez pieprzone godziny,” mówi. „Mam tyle adrenaliny, że aż mi się kręci w głowie”. Jest dzień po przystanku trasy w Indianapolis, a on czuje się szczególnie dobrze na tym koncercie. „To było 22,000 ludzi szalejących,” mówi. „Po wczorajszym występie spałem godzinę i 35 minut. Dlatego właśnie ćwiczę. Dzięki temu pozbywam się szumu. Muszę się wyczerpać.” Resztę dzisiejszego dnia zamierza spędzić na rysowaniu lub oglądaniu filmów dokumentalnych w telewizji. „Kurwa, nie interesują mnie telewizyjne telenowele i te wszystkie bzdury” – mówi. „Ten program to byłoby moje życie”. (I, dla porządku, wciąż jest w telewizji ze swoim serialem o podróżach drogowych Ozzy & Jack’s World Detour, pomysłem jego syna.)
Na koncertach w Nowym Jorku fani byli wniebowzięci przed i po występach. W Jones Beach, chór mężczyzn śpiewał „No more beers” w męskiej toalecie, a w kolejce po bilety w Holmdel, dwóch mężczyzn było optymistycznie nastawionych do koncertu. „Bogowie rocka uśmiechają się w dół” – powiedział jeden z nich. „Nie pada. Po prostu powiedzieli: 'Ozzy ma 70 lat, dajmy mu dobry koncert’.”
Gromada mężczyzn na zewnątrz jednego z barów wymienia się opowieściami, a jeden o imieniu Steve ma na sobie laminat meet-and-greet. „To jest, jak, sto dolarów piwo właśnie tutaj,” mówi Rolling Stone. „Moja żona wdała się z nim w rozmowę na jakieś 30 sekund i musieli ją wyrzucić. To było dobre doświadczenie. Było warte tych pieniędzy.” Nikt chyba nie wierzy, że Ozzy przechodzi na emeryturę, ale jednocześnie mówią, że chcieli skorzystać z możliwości zobaczenia go na żywo na wypadek, gdyby to była ich ostatnia szansa; przyjaciel Steve’a, Anthony, żałuje, że przegapił pożegnalną trasę Black Sabbath, bo musiał pracować. Później grupy fanów będą skandować „Ozzy”, gdy będą wracać do swoich samochodów pod wiaduktem na autostradzie, podczas gdy inni fani w samochodach będą krzyczeć „Ozzy” w ich stronę.
Ozzy sam zrobił punkt na tej trasie, aby podziękować swoim fanom za trzymanie się go. „Jak mogę odejść na emeryturę od was, skurwiele?” pyta tłum w Holmdel.
Ale chociaż wydawało mu się, że cieszył się pożegnalną trasą Black Sabbath, kiedy to się działo, Ozzy mówi teraz, że tak nie było. „Z Sabbath, wszystko czym jestem to wokalista z zespołem”, mówi w dzień wolny od pracy. „To jest zupełnie inna rzecz. Mam dużo wolności i dobrze się z tym bawię.
„Z Sabbath nie wolno się cholernie bawić”, kontynuuje. „To jest zbyt poważne. Tony próbował się do mnie dobrać, mówiąc: 'Nie gadaj, kurwa, nad moimi solówkami’, a ja na to: 'OK, jesteś pewien? 'Bo większość tej pieprzonej piosenki to solówki. Intro do piosenki trwa pieprzone pięć minut, potem śpiewam przez jakieś dwie sekundy, a potem jest kolejna. Z moją własną rzeczą, szukam zabawy i to jest to, o co chodzi w muzyce dla mnie. Nie jestem poważnym, pieprzonym wokalistą. Jestem po prostu frontmanem, który próbuje rozruszać tłum.”
Zdjęcie autorstwa Jake’a Chessuma dla <em>Rolling Stone.</em>
Jake Chessum dla Rolling Stone
Inną rzeczą, która podnieca fanów na tej trasie, jest szczególnie bombastyczna, wydłużona przerwa na gitarę Wylde’a. W Allentown gitarzysta zszedł ze sceny dla publiczności i zagrał solówkę w połowie drogi do wejść po obu stronach areny, wraz z przystankiem w środku, kiedy to zagrał główne riffy i solówki do kilku klasyków Ozzy’ego, których nie ma w głównym secie: „Miracle Man”, „Crazy Babies”, „Desire” i „Perry Mason”. To samo robi w plenerowych lokalach w Nowym Jorku i New Jersey. „Gra zębami, gra z tyłu głowy, ma szyję w dupie” – mówi Ozzy po koncercie w Indianapolis, z ekscytacją w głosie. „Przez te lata naprawdę się rozwinął.”
„Ja po prostu wychodzę i przyjmuję zamówienia na drinki,” żartuje Wylde. „Wszyscy dają naprawdę dobre napiwki, więc to jest naprawdę fajne”. Bardziej poważnie, mówi, że zaczął grać medley riffów, ponieważ jest to bardziej interesujące niż „przebijanie się przez skale”. I cieszy się widząc z bliska spojrzenia na twarzach ludzi. „Tuż przed tym, jak weszliśmy w 'Desire’, w Camden tamtej nocy, dwóch małych berserkerów, prawdopodobnie ośmioletnich, po prostu wisiało tam i patrzyło”, mówi. „Wszyscy przybijali mi piątki, więc zatrzymałem się w tym miejscu i zacząłem się z nimi bawić. Staram się przybić piątkę lub uderzyć pięścią jak najwięcej ludzi, kiedy przechodzę obok. Staram się nawiązać kontakt wzrokowy. To zawsze jest fajne.”
„Ten zespół jest naprawdę dobry” – mówi Ozzy o całej swojej trasie koncertowej. „Chciałbym zrobić kolejny album z Zakkiem, gdybym mógł”. Ozzy ma obecnie garść pomysłów na piosenki, nad którymi po prostu siedzi, czekając na odpowiedni moment. „Jest jeden o nazwie 'Mr. Armageddon’, który będzie dobrą piosenką,” mówi. A o czym będzie? „Jak myślicie? Nie jest o Bożym Narodzeniu. To miła, słodka, mała piosenka o człowieku zwanym 'Mr. Armageddon’.” śmieje się Ozzy.
Ozzy był w dobrym nastroju, kiedy był na Środkowym Zachodzie, ale zmieniło się to drastycznie kilka tygodni później. Po koncercie w Salt Lake City na początku października zauważył, że coś jest nie tak z jego prawą ręką. Ozzy regularnie nosi obrączkę na kciuku, kiedy nie jest na scenie, a kiedy próbował ją założyć, okazało się, że nie pasuje. Zrzucił to z siebie, poszedł spać, a następnego dnia cyfra była „wielkości pieprzonej żarówki”, mówi w rozmowie telefonicznej ze swojego domu w Los Angeles w połowie października.
Pokazał ją Sharon, a ona powiedziała: „Weź płaszcz. Jedziemy na pogotowie.” „Poszedłem, 'O co to całe zamieszanie?'” mówi Ozzy. „Nie czułem się chory. Ale kiedy tam dotarliśmy, z jakiegoś powodu moje ciśnienie krwi poszybowało w górę.” Po zrobieniu kilku badań, lekarz powiedział mu, że zaraził się gronkowcem, prawdopodobnie przez rozdarty paznokieć na kciuku. „Lekarz powiedział do mnie: 'Czy pamięta pan, jak rozmawiał z kimś i podawał rękę?'”, wspomina. ”Cóż, robię to spotkanie i powitanie na koncercie i muszę uścisnąć pieprzone 200 rąk dziennie”. Powiedział: 'To wyjaśnia sprawę.'”
Na początku Ozzy zastanawiał się, o co tyle szumu. „Nie bałem się,” mówi. „Robiłem sobie żarty. A lekarz powiedział: 'Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę, panie Osbourne, że to bardzo poważny problem, który pan ma’.” Skończyło się na tym, że przeszedł operację na kciuku i środkowym palcu, aby wyleczyć trzy oddzielne infekcje gronkowca, które mogły okazać się śmiertelne, jeśli pozostałyby nieleczone. „Nie zdawałem sobie sprawy z powagi tego problemu” – mówi. (Porównuje tę operację do sytuacji, kiedy musiał się zaszczepić na wściekliznę po tym, jak odgryzł głowę nietoperzowi. „Powiedziałem wtedy do Sharon: 'Jeśli zobaczysz, że wącham psi tyłek, rozwiedź się ze mną'”)
Operacja, jak mówi, była agonią. Został położony w szpitalu – znokautowany na antybiotykach – przez blisko tydzień, zanim mógł wrócić do domu. Ostatecznie musiał przełożyć cztery ostatnie koncerty trasy, jeden w Las Vegas i trzy w Kalifornii, na przyszłe lato. „Nie byłem w stanie nic zrobić,” mówi. „Jestem praworęczny. Nie możesz podetrzeć sobie tyłka. Nie miałem wielu pieprzonych ochotników, którzy zrobiliby to za mnie.”
Kiedy opowiada tę historię, mówi, że czuje się o 85 do 90 procent lepiej. Kiedy już był na nogach, zdecydował, że powinien wrócić na scenę, więc zarezerwował Ozzfest na Sylwestra. Na koncercie, który odbędzie się w L.A., wystąpią także Rob Zombie, Marilyn Manson i Jonathan Davis z Korn. Po tym wydarzeniu, Ozzy zabierze No More Tours 2 do Anglii i Europy; wędrówka ma trwać do 2020 roku.
Na razie Ozzy jest po prostu podekscytowany tym, że udało mu się przebrnąć przez problemy zdrowotne. „Mogło być o wiele gorzej”, mówi, jego głos staje się coraz głębszy. „Mogłem być martwy.”
Przez całą trasę, jedna z najbardziej znaczących piosenek każdej nocy dotyczyła jego śmiertelności. Jest to jedna z tych, które wykonuje od czasu pierwszej trasy No More Tours Tour: „Road to Nowhere”, w której Ozzy śpiewa: „Through all the happiness and sorrow, I guess I’d do it all again”. Jest to tekst, który znaczy dla niego coś innego teraz, kiedy jest na swojej drugiej, ostatniej światowej trasie koncertowej.
„Ludzie często mówili mi: 'Gdybyś mógł się cofnąć i coś zmienić, zrobiłbyś to inaczej?'”, mówi. „Odpowiadam: 'Nie, nic bym nie zmienił. Gdybym cokolwiek zmienił, nie byłbym tu, gdzie jestem teraz”. 'Road to Nowhere’ jest o tym, jak nikt z nas nie wie, dokąd dojdziemy.
„Nie miałem pojęcia, kiedy zrobiliśmy nasz pierwszy album Black Sabbath, 50 lat w górę drogi, że będę robił te wszystkie koncerty przed 20 000 ludzi, jak to miało miejsce ostatniej nocy,” kontynuuje. „Pomyślałem, 'To będzie dobre na kilka albumów i po drodze zdobędę kilka lasek.’ Opuściłem Sabbath i zrobiłem świetną rzecz na własną rękę. Poznałem Randy’ego Rhoadsa. Był fenomenalnym facetem. Moje życie było po prostu niewiarygodne. Nie mógłbyś napisać mojej historii; nie mógłbyś mnie wymyślić.”