„Why Don’t I Like My Own Child?”

A mom is never, ever supposed to admit this, but here goes: Nigdy nie lubiłam swojego dziecka.

Dorastając, miałam nadzieję, że pewnego dnia będę miała córkę i miałam jasną wizję tego, jaka ona będzie: żywiołowa, spunky, i whip-smart, społecznie bystra i pewna siebie. To, co dostałam, było zupełnym przeciwieństwem. Po urodzeniu Sophie była chuda i słaba. Słabo karmiła piersią i płakała tak mocno, że wymiotowała – codziennie. Jako małe dziecko była dziwna. Nie nawiązywała kontaktu wzrokowego i krzyczała na dźwięk dartego papieru. Zamiast bazgrać kredkami, układała je na krawędzi papieru. Wspinała się na szczyt zjeżdżalni, a potem wołała o ratunek. Nie potrafiła – lub nie chciała – odpowiadać na bezpośrednie pytania. Nie nawiązywała przyjaźni. Życie wydawało się dla niej trudne. Każdego dnia trochę łamała mi serce.

Jak zapewne możesz sobie wyobrazić, czułam się winna, że w zasadzie odpychało mnie moje własne dziecko. Kto by nie czuł? Ale szczerze mówiąc, poczucie winy zostało przyćmione przez kolosalne poczucie rozczarowania. To po prostu nie była magiczna więź matki z córką, którą każda książka, którą czytałam, każdy film, który widziałam i każda rodzina, którą kiedykolwiek spotkałam, kazała mi oczekiwać.

Kiedy Sophie miała 18 miesięcy, odwiedziliśmy moją siostrę, obecnie psychologa, która powiedziała ni stąd ni zowąd: „Wiesz, Sophie jest dziwnym dzieckiem.” Zapytałam co ma na myśli. „Ona jest po prostu jakaś taka – nie”, powiedziała. Jej komentarz zdenerwował mnie, ale tylko potwierdził moje podejrzenia, że Sophie może być na spektrum autyzmu. Rozmawiałam z jej dyrektorem przedszkola i zleciłam badania w szkole. Żaden z nich nie znalazł niczego złego. Znalazłam neurologa dziecięcego, ale kiedy przysłali mi formularze do wypełnienia, okazało się, że Sophie nie ma żadnych fizycznych objawów w rubrykach „Powód wizyty”. Odwołałam wizytę. Mój mąż oskarżył mnie o szukanie diagnozy, która nie istniała, ale ja musiałam wiedzieć, dlaczego moja córka nie spełnia swoich kamieni milowych rozwoju, nie mówiąc już o moich oczekiwaniach.

Czułam się winna, że w zasadzie odpychało mnie moje własne dziecko. Kto by nie czuł?

Mój mąż, dla kontrastu, zawsze kochał i cenił Sophie za to kim jest. A on sprawia, że to wygląda tak łatwo! Zamiast zaciskać zęby na jej najbardziej ekscentrycznych zachowaniach, naśladuje je w przesadny sposób, co sprawia, że ona wyje ze śmiechu. Potem on też zaczyna się śmiać i padają sobie w objęcia. Zazdroszczę mu jego łatwości z nią.

Może myślałam, że brakuje mi instynktu macierzyńskiego, ale kiedy urodziła się moja druga córka, powaliła mnie wszechogarniająca Mamuśkowa Miłość. Lilah była dokładnie takim dzieckiem, jakie sobie wyobrażałam: silna i zdrowa, o przenikliwym spojrzeniu. Karmiła energicznie, uśmiechała się i śmiała z łatwością. Mówiła wcześnie i często i nawet jako maluch zaprzyjaźniała się z każdym, kogo spotkała. Kiedy ją przytulałam, mocno ściskała, a ja czułam, jak moje własne serce bije w dwóch ciałach naraz.

Gdy Lilah rosła zdrowa i krzepka, Sophie w porównaniu z nią wydawała się wyraźnie potulna. To prawda, że ja, jak wszyscy moi krewni, jestem drobna, ale Zofia była ponad miarę mała – słaba, chuda i blada. Kontrast między Lilah i Sophie był nie tylko fizyczny. Była Lilah, inicjująca radosną zabawę w chowanego w wieku 6 miesięcy, podczas gdy jej siostra, wówczas 3-letnia, siedziała na podłodze, bełkocząc zdania z książek i programów telewizyjnych. Pytałyśmy: „Sophie, chcesz się przyłączyć do zabawy?”. A ona odpowiadała: „Patrz, wskazówka! Gdzie? Tam!” Nazwałem to jej aktem Rain Mana.

Doszło do tego, że patrzyłem na każdy ruch Sophie przez pryzmat porażki. Na przyjęciu urodzinowym, kiedy odeszła od zabawy ze spadochronem, w którą bawiły się inne dzieci, powiedziałam: „Znowu to samo, jest aspołeczna”. Ale inna mama powiedziała: „Sophie robi swoje. Nie chce mieć nic wspólnego z tym głupim spadochronem. Mądra dziewczynka.” Pomyślałam, Whoa! Nigdy bym tego tak nie odebrała. Dla mnie była uwięziona w swoim własnym, dziwnym świecie, kierowana własnymi, tajemniczymi motywacjami i beznadziejnie niezdolna do bycia normalną. Wiedziałam, że byłam dla niej surowa, ale nie mogłam przestać.

Getty

Moment rozliczenia nadszedł, gdy Zofia miała 4 lata, na zabawie z moją najlepszą przyjaciółką i jej córką. Oceniałam Sophie jak zwykle, krytykując to, jak malowała patykiem zamiast włosiem, kiedy moja przyjaciółka odwróciła się do mnie i powiedziała wprost: „Jesteś matką Sophie. Masz być jej opoką – osobą, na którą może liczyć najbardziej na świecie, jeśli chodzi o bezwarunkową miłość i wsparcie. Nieważne, czy ją lubisz, czy nie; i tak musisz ją wspierać”. Zaczęłam płakać, bo wiedziałam, że miała rację. A w głębi duszy wstydziłam się tego, jak łatwo zdradziłam własną córkę. Jeśli spojrzeć obiektywnie na moje zachowanie, było ono obrzydliwe.

Przyjaciółka pocieszała mnie, ale nie spuszczała ze mnie wzroku. „Co zamierzasz z tym zrobić?” zapytała. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam. Kilka dni później dostałyśmy list z przedszkola Sophie. Reklamował on warsztaty prowadzone przez psychologa klinicznego pod tytułem „Kochając i szanując dziecko, które masz, a nie to, które chciałbyś mieć”. Bingo! Zadzwoniłam do psychologa, aby dowiedzieć się, czy możemy spotkać się prywatnie, co też zrobiliśmy. Za jej namową opisałam różne ograniczenia Zofii, które zanotowałam na odwrocie wizytówki:

  • Ma nierówne umiejętności (jako maluch znała cały alfabet i potrafiła liczyć do 60, ale ledwo potrafiła sklecić trzy słowa).
  • Krzywdzi się, być może z powodu lęku (wyrywała sobie kępki włosów, potem zaczęła się drapać).
  • Nie wyraża potrzeb lub nawet ich nie rozpoznaje (płacze, gdy jest głodna, nawet gdy jej rówieśnicy używają pełnych zdań).
  • Przeraża się na wysokie dźwięki (jak brzęczenie bankomatu).
  • Woli bawić się sama (kiedy inne dzieci próbują się z nią bawić, ignoruje je lub próbuje się bawić, ale nie rozumie jak).

Przytaknęła, gdy wymieniłam moje żale, a ja się podekscytowałam, oczekując diagnozy, która w końcu nada sens dziwactwom Zofii i doprowadzi do skutecznego leczenia. Ale nic z tego. Czuła, że nie jestem wyczulona na słabości Sophie – ona jest wrażliwą duszą, a ja jestem typem byka w sklepie z porcelaną. Ale coś jest nie tak z moim dzieckiem, myślałam. Dlaczego nikt inny nie może tego dostrzec? Zamiast tego przedstawiła sugestie, które miały pomóc mi nawiązać z nią więź. Robiłem notatki.

Pierwszą rzeczą, którą musiałem zrobić, powiedział psycholog, było zidentyfikowanie moich oczekiwań wobec Sophie, abym mógł zrozumieć, czy są one realistyczne czy nieosiągalne. Tak długo, jak chciałem, aby była kimś, kim nigdy nie będzie, ustawiałem ją na porażkę, w moich oczach, każdego dnia. Wyjaśniłam, że chciałam, aby Zofia nawiązała kontakt wzrokowy.

Dla mnie była beznadziejnie niezdolna do bycia normalną.

„To dla niej zbyt trudne”, powiedział psycholog, przypominając sobie moją własną listę kontrolną. „Ona jest bardzo wrażliwa – szepczesz, a dla niej to jak megafon”. Uświadomiłam sobie, że chciałabym, aby Sophie była twardsza (jest nadwrażliwa), bardziej otwarta (jest nieśmiała) i „fajna” (nawet teraz, jako dziewięciolatka, woli kociaki i anioły). Wyrzuć te rzeczy. Zacznij od nowa. Musiałam przestać widzieć to, czym Sophie nie była, a zacząć widzieć to, czym była. Kilka miesięcy później, kiedy Sophie narysowała jednorożca na kawałku papieru konstrukcyjnego i powiedziała, że chce go użyć jako zaproszenia na swoje urodziny, oparłam się pokusie schowania go do śmieci i zamówienia błyszczących zaproszeń. Kolorowe kopie tęczowego jednorożca Sophie rozeszły się do 45 dzieci – i dostałam e-maile z wyrazami zachwytu! Wynik jeden dla Sophie.

Ciągle, zaprzeczanie moim oczekiwaniom dzień po dniu było trudne. Zastanawiałam się, czy moje wychowanie nie ustawiło poprzeczki zbyt wysoko. Jako córka lokalnego polityka, miałam być wzorem do naśladowania – ubierać się odpowiednio, uśmiechać się i prowadzić pogawędki, pisać przemyślane notatki z podziękowaniami. A ja miałam to wrodzone. Moja matka mawiała: „Nic nie udaje się tak, jak sukces”, a ja stawałam na wysokości zadania. Dlaczego Sophie nie mogła?

Próbowałam zignorować mój instynkt, że coś nadal nie jest w porządku. Psycholog zalecił mi, abym połączyła się z Sophie poprzez coś, co lubi, i chociaż Calico Critters nie były w moim guście, przyrzekłam spróbować. Kilka dni później, znalazłam ją przeglądającą katalog Mini Boden. Aha! Łączy nas miłość do zakupów! Może nie było to najbardziej zdrowe czy finansowo zrównoważone hobby, ale od czegoś trzeba było zacząć. Usiadłam obok niej i zapytałam: „Gdybyś mogła kupić jedną rzecz na każdej stronie, co by to było?”. Moja siostra i ja bawiłyśmy się w to jako dzieci i Sophie od razu załapała o co chodzi. Szkoda, że życie nie jest jedną wielką grą katalogową.

W zamian, częściej, to Sophie czołgała się na czworakach i miauczała, piszczała, bełkotała w wymyślonych językach i zadawała bezsensowne pytania (Co by było, gdyby dzień był nocą, a noc dniem? Co by było, gdyby w lecie padał śnieg? Co by było, gdybyśmy mieli na nazwisko Nebraska?). Nawet kiedy starałam się jej pomóc – powtarzając ruchy, które przeszkadzały jej na lekcjach tańca i namawiając do zaprzestania przenoszenia glutów z nosa do ust – robiłam to tylko dlatego, że chciałam, żeby była akceptowana i lubiana, co było moim celem, a nie jej. Niestety, moje wysiłki sprawiły, że czuła się jeszcze bardziej niepewna siebie i niespokojna. A ja nadal czułam się rozdrażniona i zirytowana. Dlaczego moja własna córka była dla mnie tak trudna w wychowaniu? Stopniowo przyzwyczaiłam się do tego uczucia, ale nigdy nie pogodziłam się z nim.

Getty

Potem, gdy Zofia miała 7 lat, oszałamiająca rewelacja wstrząsnęła światem naszej rodziny. Za namową naszego pediatry, który był zaniepokojony powolnym wzrostem Zofii, została ona przebadana i zdiagnozowano u niej niedobór hormonu wzrostu, który spowolnił jej rozwój od urodzenia. Jej mowa, umiejętności motoryczne i dojrzewanie społeczne były opóźnione o trzy lata. Wow! To nie była diagnoza, której się spodziewałam, ale miała ona sens. Hormon wzrostu reguluje tak wiele funkcji w organizmie; jego brak u Sophie tłumaczył wszystko, od jej niebieskich nastrojów i niespokojnych zachowań, przez trudności w porozumiewaniu się, po jej ptasi apetyt i znikome napięcie mięśni. Moją pierwszą reakcją była ulga – diagnoza! Potem nadzieja – pomoc jest w drodze! A potem poczucie winy. Przez cały ten czas, Sophie zmagała się z problemami. Miała 7 lat według kalendarza, ale tylko 4 według zegara własnego ciała, była przedszkolakiem w drugiej klasie. Radziła sobie z ogromnymi wyzwaniami każdego dnia bez matki, która w nią wierzyła. Co gorsza, miałam do niej pretensje, że mnie zawiodła, podczas gdy to ja zawiodłam ją. Natychmiast pożałowałam mnóstwa okropnych rzeczy, które powiedziałam jej przez te lata i modliłam się, żeby szkody nie były nieodwracalne. Co za pobudka.

Jak diagnoza zapadła w sobie, odkryłam, że czuję się bardziej czuła, bardziej matczyna wobec Sophie. Zamiast ja przeciw niej, teraz my razem przeciwstawiamy się tej diagnozie. Mój mąż jest ostrożnie optymistycznie nastawiony do leczenia (nocne zastrzyki hormonalne), ale martwi się możliwymi skutkami ubocznymi. W końcu zaakceptował ją taką, jaka jest przez cały czas. Szczęśliwy taniec, który wykonuję nad tą diagnozą jest tylko mój.

Czy w końcu nauczyłam się być dobrym rodzicem dla Sophie – czy pomimo faktu, że nie nauczyłam się – moja teraz 9-letnia dziewczynka jest w całkiem dobrym miejscu. Zastrzyki hormonalne przyniosły pozytywne efekty nie tylko w centymetrach i funtach. Sophie współzawodniczy w lokalnej drużynie gimnastycznej, świetnie radzi sobie z testami z ortografii, chodzi na mnóstwo zabawnych randek i uwielbia ściągać piosenki na swojego iPoda. Nawiązuje kontakt wzrokowy i odpowiada na bezpośrednie pytania. Jestem prawie pewna, że przez większość czasu jest naprawdę szczęśliwa, choć nadal jest dość niespokojna i od czasu do czasu miauczy i krzyczy. Obserwuję ją czasem, szukając śladów emocjonalnych blizn, które, jak się obawiam, wyrządziłam, ale nie widzę żadnych. Zamiast tego, ona skacze w moje ramiona, jej silne nogi ściskają mój środek w jej charakterystycznym „uścisku kobry”. Czy widzimy się oko w oko? Prawie nigdy. Ale czy mimo to próbuję ją wspierać każdego dnia? Tak, robię to. W końcu jestem jej mamą.

„Moja żona jest dobrą mamą”

Mąż autorki wie, że w tym eseju mówi kilka ostrych, nawet szokujących rzeczy. Oto, co chciałby, żebyś wiedział o kobiecie, która kryje się za tymi słowami.

Moja żona lubi naprawiać różne rzeczy. Jest ekstrawertyczką, wojowniczką. Jej największym lękiem jest samotność. Rodzicom trudno jest patrzeć, jak dziecko, ta mała istota, którą kochasz ponad wszystko, walczy i usuwa się z grupy; jeszcze trudniej, gdy jest się rodzicem o takiej osobowości jak Jenny. Jenny starała się jak mogła, nie mogła „naprawić” Sophie i myślę, że to ją przerażało. Poszukiwanie czegoś złego było dla niej poszukiwaniem instrukcji obsługi. Ale czasami rzeczy nie są zepsute, są po prostu inne i zbudowane tak, by doskonalić się w tym, w czym ty nie jesteś. Jest cała lista rzeczy, o których nikt ci nie mówi, kiedy masz dzieci. Jedną z nich jest to, że twoje dziecko nauczy cię, jak być rodzicem, którego potrzebuje – jeśli tylko będziesz chciał słuchać. I wiem, że Jenny słucha, bo zawsze, gdy Sophie ma dobre wieści do przekazania, problem do rozwiązania albo krzywdę do ukojenia, najpierw szuka mamusi.

*Imię zostało zmienione

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.