The 10 Best Musical TV Moments of 2018

Foto-ilustracje: Maya Robinson/Vulture i Photo by FX

Nie płaczcie, nie podnoście wzroku, to tylko najlepsze muzyczne cue roku. I podobnie jak w latach ubiegłych, jest w czym wybierać. Z pewnością dźwięki lat 80. pozostają telewizyjnym zlepkiem, jeśli chodzi o wykorzystanie istniejących wcześniej piosenek popowych i rockowych do uzupełnienia, skomentowania i wzmocnienia akcji na ekranie: Pose, Narcos: Mexico, The Americans i The Assassination of Gianni Versace nie zawierają prawie niczego innego. Jednak podejście do tematu jest tak zróżnicowane, jak ich style i tematyka, a gdy dodamy do tego inne epoki i gatunki, pejzaż dźwiękowy otwiera się w ogromnym stopniu. Dobra muzyka to coś więcej niż tylko zsynchronizowanie świetnej piosenki z ważną sceną: W idealnym przypadku, piosenka może ubrać w słowa i muzykę to, czego bohaterowie i otaczający ich świat nie potrafią wyrazić sami. W końcu to właśnie muzyka robi dla nas wszystkich – dlaczego więc fikcyjne postacie miałyby być inne? Oto dziesięć najlepszych momentów z roku muzyki telewizyjnej, które należą do playlisty każdego z nas.

10. Westworld: „Do the Strand” Roxy Music

Niewiele seriali było tak winnych nadużywania muzyki jak Westworld. Ołowiana i labiryntowa przypowieść sci-fi Jonathana Nolana i Lisy Joy wplotła w swoją narrację całą playlistę Spotify klasycznych alt-ish rockowych piosenek poprzez instrumentalne aranżacje kompozytora Ramina Djawadi. Posłuchajcie jego najlepszej w tej dziedzinie pracy nad Grą o tron, a stanie się boleśnie jasne, że potrafi on zrobić coś znacznie lepszego niż Radiohead z player-piano czy japońsko-filmowe remiksy „C.R.E.A.M.” Wu-Tang Clanu, czy cokolwiek innego.

To właśnie sprawia, że w Westworld w świecie rzeczywistym słychać hałaśliwy hit Roxy Music z 1973 roku „Do the Strand”. Puszczony z pełną głośnością przez Jamesa Delosa (Peter Mullan), szkockiego założyciela parku rozrywki Westworld (i, nieświadomie, jednego z jego kluczowych eksperymentów ze sztuczną inteligencją), odpowiedź glam rocka na „Immigrant Song” Led Zeppelin brzmi tak samo niespodziewanie w ponurym krajobrazie piosenek tego serialu, jak zachowanie Delosa „tańcz, jakby nikt nie patrzył”. Jednak hedonistyczna liryczna obietnica Bryana Ferry’ego o następnej wielkiej rzeczy – „There’s a new sensation, a fabulous creation” – i retro-futurystyczne rozkminy Briana Eno jako faceta od efektów w zespole pasują do tematów Westworld, jakby zostały opracowane w laboratorium, aby dokładnie to zrobić.

9. Narcos: Meksyk: „Karma Chameleon” by Culture Club

Wielka siła franczyzy Narcos, teraz dostępna w formacie rebootu/relaunchu/antologii-serii jako Narcos: Mexico, jest również jej największą słabością. Ze swoją narracją głosową i narracją o tym, jak powstaje nadużycie, o tym, co dzieje się wewnątrz zorganizowanych grup przestępczych, które kronikarsko opisują, serial osiąga kompulsywną oglądalność, podobną do odtwarzania w kółko przez dziesięć odcinków początkowych rolek filmów GoodFellas i Casino. Ale tak jak te filmy nie działałyby, gdyby jedyne, co robiły, to wyjaśniały, jak okradać lotniska lub wykrywać oszustów karcianych, tak Narcos coś traci, gdy bezustannie prowadzi nas przez wzloty i upadki różnych narkotykowych królów od Kolumbii po Meksyk. W drodze z punktu A do punktu B, rzadko jest miejsce na, jak punkt 17 – idiosynkratyczne objazdy, szczegóły i fabularne filigrany, które pomagają wypełnić postacie i świat, w którym żyją.

Ale jest niewiele problemów, których mały Boy George nie może naprawić, nawet dla facetów odpowiedzialnych za największy kartel marihuany w historii ludzkości. Rafa Caro Quintero (Tenoch Huerta), impulsywny geniusz botaniki odpowiedzialny za bezprecedensową produkcję marihuany w kartelu Guadalajara, oraz Don Neto (Joaquín Cosio), awangardowy szef starej szkoły, który pomógł Rafie i jego ambitnemu partnerowi Félixowi Gallardo (Diego Luna) uzyskać legitymację we wczesnym okresie ich działalności, zaszywają się w kryjówce po ostatniej wpadce, nie mając nic poza kokainą i nowym odtwarzaczem CD Don Neto do towarzystwa.

Nakręceni do granic możliwości i oszołomieni, dwaj najbardziej poszukiwani ludzie w Ameryce Północnej testują odporność nowej technologii na przeskakiwanie po wstrząśnięciu – w przeciwieństwie do płyt winylowych – podskakując, tańcząc i krzycząc radośnie na siebie nawzajem, podczas gdy oni wsłuchują się w dźwięki przebierającego się Anglika, boleśnie pięknej piosenki miłosnej do perkusisty jego zespołu. Ich entuzjazm jest zaraźliwy do tego stopnia, że przezabawny kontrargument Rafy, że malutkie płyty CD będą śmiertelnym zagrożeniem dla sztuki okładki albumu, ledwie psuje zabawę. Pośród tych wszystkich łamiących prawo, broni i pieniędzy, rozbrzmiewa to hałaśliwe muzyczne interludium.

8. The Looming Tower: „Wahhabi” Biz

Czy The Looming Tower to szczególnie dobry koncert? Nie, nie bardzo. Bestsellerowa książka dziennikarza Lawrence’a Wrighta o tym, jak amerykańskie agencje wywiadowcze i politycy, którzy je nadzorują, nie zdołali powstrzymać ataków Al Kaidy 9/11 pomimo pół setki okazji, by to zrobić, nie przekłada się na format prestiżowego mini-serialu telewizyjnego, bez względu na to, jak bardzo gra się skomplikowane życie seksualne bohatera Jeffa Danielsa. Ale nie trzeba mieć dobrego serialu, ani nawet szczególnie nowatorskiej sceny, żeby mieć dobry podkład muzyczny. Czasami wystarczy po prostu odkopać jakiś kawałek i pozwolić mu grać.

Tak właśnie dzieje się, gdy w ucho wpada world-music/trapowa hybryda „Wahhabi” Biz. Nałożona na scenę różnych luminarzy Al-Kaidy witających się w afgańskim obozie szkoleniowym, sprawia, że wyglądają oni jak gloryfikowani gangsterzy, którymi są w rzeczywistości. Odtwarzany w momencie, gdy jeden z ocalałych zamachowców z ambasady USA w Nairobi wtapia się w tłum rannych i zatacza się w poszukiwaniu pomocy, sprawia, że jego sytuacja wydaje się odważna i zdesperowana. Użyta jako podkład muzyczny dla mówiącego po arabsku głównego agenta FBI, Ali Soufana, sprawia, że wydaje się on być fajnym, chodzącym w slo-mo badassem. Sprawdza się nawet jako ścieżka dźwiękowa do sceny seksu Jeffa Danielsa.

Z amerykańskim bitem, instrumentalnymi samplami z Azerbejdżanu i samplowanymi głosami śpiewającymi o ekstremistycznej islamskiej sekcie i stolicy Iraku – zapętlonymi i pociętymi gwałtownie, by nie przypominać niczego tak bardzo, jak „Let Me Clear My Throat” DJ-a Koola – piosenka sama w sobie czuje się jak podróżujący po świecie tajny agent. Dziwne dopasowanie do serialu, który kończy się tysiącami zabitych ludzi i rozpoczęciem naszej Wiecznej Wojny? Być może. Ale kiedy piosenka idzie tak mocno, wiele można wybaczyć.

7. Pose: „In My House” Mary Jane Girls

„Gorzkie wychodzi lepiej na skradzionej gitarze”. Kiedy David Bowie śpiewał te słowa w utworze „Hang On to Yourself” podczas swojej graniczącej z płcią fazy Ziggy’ego Stardusta, miał coś na rzeczy. (Czyż nie zawsze?) Nie ma to jak oszukiwanie kultury, która trzyma cię w dole, aby dodać kontrkulturowej sztuce pewnej siły przebicia: Wystarczy zapytać młodych muzyków, którzy stworzyli Sex Pistols, którzy legendarnie wzięli sobie do serca słowa Bowiego i ukradli jego sprzęt.

Pose, serdeczny hołd dla kultury piłki od superproducenta Ryana Murphy’ego, stawia sprawę kradzieży jako praxis w pięknej, odważnej sekwencji ustawionej do „In My House” Mary Jane Girls. Wykorzystując pomysł swojej przyszłej rywalki Blanki Rodriguez-Evangelisty (Mj Rodriguez), Elektra Abundance (Dominique Jackson) prowadzi członków swojego domu (łapiesz?) do muzeum wypchanego po brzegi bezcennymi kulturowymi artefaktami z całego świata. Po spojrzeniu z tęsknym uznaniem na popiersia i posągi z afrykańsko-egipskiej starożytności – splądrowane, oczywiście, podczas wieków inwazji białych Europejczyków – Matka Elektra i jej „dzieci” ukrywają się przed ochroną, gdy światła gasną, a muzeum zamyka się na dzień.

Gdy wybrzeże jest czyste, Dom Obfitości odwraca stoły, pojawiając się ponownie, aby okraść staw ze wszystkich niemożliwie luksusowych kostiumów i ubrań z sądów Europy, które mogą nosić. Chwilowo powstrzymują ich zamknięte drzwi muzeum; „Wyglądam zbyt dobrze, by mnie nie widziano!” Elektra proklamuje przed rozbiciem szyby i zrobieniem biegu dla niego. Wszyscy wyglądają tak cholernie dobrze podczas balu, który następuje, że to tak jakby ubrania były stworzone dla nich do noszenia.

Co, w pewnym sensie, było. Jasne, gruchające komplementy Mary Jane Girls zapewniają odpowiednią do epoki ścieżkę dźwiękową dla szaleństw, ale są także wyrazem dowodzenia i kontroli, którego nie sposób zignorować. Poprzez grabież grabieżców, Elektra, Blanca & Co. uczynili muzeum swoim domem. Może nie mają takiego wpływu kulturowego, politycznego, rasowego czy seksualnego, jak dawni królowie i królowe, ale ich praca jest tak samo ważna i istotna, ich poczucie przepychu i artyzmu jest tak samo na miejscu, jak wszystko, co wystawiają wielcy mistrzowie lub ich bogaci i potężni patroni. Zamieniają seksowną piosenkę MJG w deklarację niepodległości.

6. Better Call Saul: „Big Rock Candy Mountain” by Burl Ives

Like Breaking Bad przed nim, Better Call Saul słynie z montażu muzycznego, bardziej być może niż jakakolwiek inna seria. Ten sezon pochwalił się kilkoma, w tym cudownie mądrym przedstawieniem na podzielonym ekranie chwiejnego prawnika Jimmy’ego McGilla i jego bardziej prostolinijnej partnerki Kim Wexler, powolnego dryfowania osobno, ustawionego na cover Franka i Nancy Sinatry „Something Stupid” Loli Marsh, który miał każdego krytyka telewizyjnego na ziemi śpiewającego jego pochwały (i jego tekst).

Dla mnie, jest o wiele bardziej poruszający wybór muzyczny, jeden, który obejmuje zmęczone i zranione serce Saula w najbardziej ponurym sezonie jeszcze. Gdy Mike Ehrmantraut (Jonathan Banks), uprzejmy niemiecki architekt Werner Ziegler (Rainer Bock) i ich ekipa budowlana podróżują pod ziemię, by pracować nad podziemnym laboratorium mety, które pewnego dnia stanie się miejscem pracy Waltera White’a, Burl Ives śpiewa „Big Rock Candy Mountain” tak delikatnie jak kołysankę. Wygłaszana miękkim, ciepłym tonem, który przyzwyczaił Ivesa do pokoleń jako narratora bałwana w świątecznym specjale Rankin-Bass Rudolph the Red-Nosed Reindeer, oda folkowego piosenkarza Harry’ego McClintocka do raju dla „włóczęgów” – krainy, w której wóda, papierosy i słodycze rosną na drzewach, a gliniarze, byki kolejowe i psy stróżujące, które napadają i nękają ich za przestępstwo bycia biednym i bezdomnym, są całkowicie bezsilne – brzmi jak spełnienie marzeń.

Ale marzenie to wszystko, czym jest – mrzonką, która nigdy się nie spełni. A w kontekście tego jaskiniowego, niedokończonego laboratorium mety, które bezpośrednio lub pośrednio doprowadzi niezliczoną ilość bohaterów do śmierci, jest to bardzo bolesne do usłyszenia. Gdyby tylko Mike i Werner mogli posłuchać.

5. Atlanta: „Evil” by Stevie Wonder

Jest coś, co można powiedzieć o uderzaniu publiczności w twarz, a następnie śpiewaniu im delikatnie do snu, gdy upadają. W „Reservoir Dogs” udało się to już w tamtych czasach, gdy po kulminacyjnej krwawej jatce nastąpiło łagodne akustyczne brzdąkanie i dziecięce liryczne nonsensy „Coconut” Harry’ego Nilssona. Hereditary dostało to w tym roku, kiedy zakończyło swoją przerażająco wstrząsającą sagę szaleństwa i manipulacji anielskim „Both Sides Now” Judy Collins.”

Atlanta również dostała to w tym roku, kiedy na koniec swojego przerażającego, położonego nie wiadomo gdzie odcinka „Teddy Perkins”, odprowadziła zszokowaną publiczność do wyjścia przy żałobnych dźwiękach „Evil” Steviego Wondera. Do tego czasu widzieliśmy, jak główny bohater odcinka, Darius (Lakeith Stanfield), ledwo ucieka przed upiornym tytułowym bohaterem, człowiekiem wypaczonym przez dekady nadużyć, zazdrości i nienawiści do samego siebie, gdy majątek jego rodziny w przemyśle muzycznym wzrastał i upadał. Przez cały odcinek, odniesienia do horrorów zarówno filmowych (Whatever Happened to Baby Jane?, Get Out) i zbyt realne (despotyczne rządy Joe Jackson nad swoimi utalentowanymi dziećmi, morderstwo Marvin Gaye przez własnego ojca) obfitują.

Jak Darius sam w domu zaludnionym przez szaleńców, jesteśmy pozostawieni uczucie adrift w … dobrze, zło, wielkie i nieuniknione i nieuchronne. To sprawia, że piosenka Wondera czuje się mniej jak repurposed klasyka i więcej jak zupełnie nowy rumination na wydarzeniach z samego odcinka, a na wszystko w prawdziwym świecie to ciemna bajka została stworzona do reprezentowania.

4. The Assassination of Gianni Versace: American Crime Story: „Vienna” Ultravox

Podobnie jak Pose, inny serial Ryana Murphy’ego na tej liście, The Assassination of Gianni Versace wrangled mnóstwo hitowych piosenek pop – głównie z lat 80-tych, które zabójca Andrew Cunanan (Darren Criss) wyraźnie uważał za swoje dni chwały – aby pomóc opowiedzieć swoją często przerażającą, zawsze głęboko smutną prawdziwą historię. Było w tym tak cholernie dobre, że mógłbym wybrać dowolną liczbę innych motywów i byłbym z tego wyboru całkowicie zadowolony: Andrew wkraczający na imprezę w liceum (na którą zawiózł go tatuś w średnim wieku) w czerwono-skórzanych regaliach Eddiego Murphy’ego do „Whip It” Devo; Andrew tańczący w bieliźnie podczas straszenia niezdolnego do pracy klienta podczas jego fazy plażowania do „Easy Lover” Philipa Baileya i Phila Collinsa; Andrew celebrujący swoją nową sławę po czwartym zabójstwie, wystawiający głowę przez okno swojej skradzionej ciężarówki i śpiewający razem z nią, źle, do „Glorii” Laury Branigan.”

Ale podczas gdy wszystkie te muzyczne momenty, a w szczególności śpiewanie „Glorii”, są studiami przypadku, w jaki sposób znalezione nagrania mogą być wykorzystane do budowania charakteru i zwiększania emocji, a nie tylko do wykonywania ciężkiej pracy, surowe, elegijne „Vienna” zespołu Ultravox jest tym, które poruszyło mnie najbardziej.

Piosenka ta towarzyszy początkowym minutom ostatniego odcinka sezonu, co jest trudniejszą propozycją, niż się wydaje. Odwrócona struktura fabularna Versace zaczęła się od tego, że Cunanan zastrzelił projektanta Gianniego Versace (Édgar Ramírez), a następnie cofnął się przez inne zabójstwa i zagłębił się w swoje trudne dzieciństwo, by w finale powrócić do tego pamiętnego dnia. Tak więc, gdy piosenkarka Midge Ure śpiewa „We walked in the cold air” przy minimalnych dźwiękach syntezatorów, Andrew idzie ulicami Miami Beach w kierunku rezydencji Versace, by zabić go po raz kolejny. Beznamiętne, powtarzane przez Ure słowa „To nic dla mnie nie znaczy” towarzyszą Andrew maszerującemu w kierunku Versace, z wyciągniętą ręką i pistoletem w dłoni. Żałosny refren „Ach, Wiedeń”, hymn na cześć utraconych wspaniałych dni wysokiej kultury europejskiej, zanim dwie wojny światowe na dobre zniszczyły jej iluzję, podąża za Versace na ziemię.

Po uderzającym cięciu na panoramę Miami nocą, które odpowiada wprowadzeniu syntezatorowej linii basu utworu, reszta utworu rozgrywa się na tle żałosnej, odizolowanej celebracji Andrew z jego pracy, pijącego szampana i oglądającego wiadomości o zabójstwie w domu, do którego się włamał. Samomitologizująca się wspaniałość, romantyczny nihilizm, lament za upadłym światem, którego już nigdy więcej nie doświadczymy: To wszystko jest tam, zarówno w Cunananie, jak i w piosence, która rozpoczyna jego ostatnie godziny na ziemi.

3. The Americans: „We Do What We’re Told (Milgram’s 37)” Peter Gabriel

Peter Gabriel był jednym z artystów The Americans, i to nie bez powodu. Pomiędzy swoim stażem jako przebrany w kwiatowy strój frontman Genesis i jego przebojami popu z lat 80-tych, takimi jak „Sledgehammer”, ten niespokojny angielski art-rockowiec nagrał mnóstwo piosenek, które wydają się… wytrącone z równowagi, w jakiś sposób, jakby głośnik się zepsuł lub odtwarzasz je w nieco niewłaściwym tempie. Te surowe nowofalowe dźwięki są idealnym akompaniamentem dla życia Philipa i Elizabeth Jenningsów, stworzeń zimnej wojny, którzy nigdy nie czują się jak w domu w kraju, który zaadoptowali/infiltrowali, a jednak doświadczenie to zmieniło ich na tyle, że metody ich panów ze Związku Radzieckiego stają się dla nich coraz bardziej obce. Alienating music makes sense.

Which is why I’ve selected „We Do What We’re Told” rather than U2’s soaring „With or Without You” as the best needle drop in this great show’s pointedly muted final season. Używanie gigantycznie potężnej piosenki z mnóstwem istniejącego wcześniej emocjonalnego i kulturowego ciężaru do kluczowego momentu całego serialu – i pocięte przedłużanie jej, by lepiej pasowała do długości sceny – wydaje się niepotrzebne. (Zadaj sobie pytanie: Gdyby w ogóle nie było muzyki, gdy Paige pojawiła się na peronie, czy ta scena byłaby mniej niszcząca? Czy byłaby bardziej druzgocąca?)

Ale obco brzmiąca muzyczna medytacja Gabriela na temat niepokojącego eksperymentu Milgrama jest inna. Podczas gdy „With or Without You” jest rozpoznawalne od momentu, w którym słyszysz te otwierające klawiszowe migotania Briana Eno, „We Do What We’re Told” może wkraczać na scenę niemal niezauważalnie, tak jakbyś słabo słyszał, co dzieje się w głowie Elizabeth Jennings. Kiedy otrzymuje instrukcje do swojej najbardziej kompromitującej moralnie misji – została poproszona przez zbuntowane skrzydło sowieckiej armii o udaremnienie rozmów pokojowych i popełnienie samobójstwa, jeśli zostanie skompromitowana przez którąś ze stron zimnej wojny – powtarzane przez Gabriela „robimy to, co nam się każe” brzmi zarówno jak mdłe stwierdzenie faktu, jak i bolesne cri de coeur. To jest ten, który pamiętam, ten, który podsumowuje to, o czym ostatecznie jest ta seria: cena, jaką płacimy, gdy wymieniamy idee na ideały.

2. Billions: „Street Punks” Vince’a Staplesa

W przeciwieństwie do prawie każdego innego serialu na tej liście, wielkie rozpoznawalne piosenki są wyjątkiem na ścieżce dźwiękowej Billions, a nie regułą. Z podejściem mniej przypominającym musical z szafy grającej, a bardziej podejście Quentina Tarantino do historii pop-rocka, serial skłania się ku piosenkom bez wcześniejszych skojarzeń z kulturą głównego nurtu, wybranym dlatego, że pasują do przesłania sceny, a nie dlatego, że same w sobie przekazują to przesłanie.

Wykorzystanie przez serial nastrojowego, grzmiącego „Street Punks” Vince’a Staplesa jest najlepszym przykładem tej strategii. Kiedy po raz pierwszy słyszymy tę piosenkę, cóż, nie jest jasne, co słyszymy, gdy król funduszy hedgingowych Bobby Axelrod (Damian Lewis) i jego przebiegła prawa ręka Mike „Wags” Wagner (David Costabile) jadą windą w dół ze spotkania, na którym potwierdzili jego ostatnią ucieczkę przed prawem. Wkrótce staje się jasne, że słyszymy potężny hip-hopowy beat, a obaj mężczyźni zaczynają się uśmiechać. Drzwi windy otwierają się, a Bobby wyłania się na imprezę niespodziankę rzucony przez Wags na jego cześć – w którym każdy gość, oprócz nich, jest absolutnie wspaniała kobieta.

W tym momencie, piosenka Staples jest tylko tyle hałasu w tle, coś, co show licencjonowane, ponieważ potrzebował jam partii. Z pewnością tak właśnie słyszy ją Bobby, który zaczyna pić drinki i przedzierać się przez tłum, powoli rozbierając się do naga. W końcu wchodzi do gorącej wanny z trzema równie nagimi kobietami. Cała sprawa jest tak obskurna, taki portret tego, jak bogaci i potężni mężczyźni mogą utowarowić cały świat i wszystkich w nim, że praktycznie oczekujesz, że Mel Brooks pojawi się w kostiumie z epoki i powie do kamery: „Dobrze jest być królem”.

Ale kiedy Bobby zanurza się głębiej w bulgoczącej wodzie, coś się zmienia. Słowa piosenki, ganiącej jakiegoś przypadkowego frajera za zachowywanie się jak wielka sprawa, podczas gdy tak naprawdę jest on tylko nieuczciwym nikim, wydają się zżerać dobrą zabawę Axe’a. Czy on również nie zarabia na życie, opierając się na kłamstwach? Bas, niegdyś radosny, teraz brzmi klaustrofobicznie. Impreza zmienia się z bachanalu w inferno. Gdy szczęście całkowicie opuszcza twarz Bobby’ego, program przechodzi w czerń, pozwalając, by ponure instrumentalne outro piosenki było ostatnim słowem odcinka. Scena czerpie energię z piosenki; piosenka zyskuje walutę ze sceny. To doskonałe małżeństwo dźwięku i wizji.

1. Joe Pera Talks With You: „Baba O’Riley” The Who

Normalnie, uznałbym umieszczenie najbardziej niejasnego wyboru na liście na miejscu nr 1 za akt trollingu. Być może ty też tak uważasz. Jeśli tak, błagam cię: Przestańcie czytać to teraz i obejrzyjcie ten 11-minutowy odcinek serialu Adult Swim o niesamowicie łagodnym usposobieniu komika Joe Pera. Kto teraz trolluje?

Joe Pera Talks With You śledzi przyziemne perypetie tytułowego bohatera Pery, nauczyciela muzyki z małego miasteczka, ale ledwie musicie to wiedzieć. Ten szczególny odcinek, „Joe Pera Czyta Ci Ogłoszenia Kościoła,” zaczyna się od niego zbliża się do ołtarza, aby przeczytać tygodniowy biuletyn parafialny, ale nie trzeba wiedzieć, że albo: On ma ważniejsze sprawy na głowie. Właśnie usłyszał „Baba O’Reilly”, hymn zespołu Who, znany światu jako „Teenage Wasteland” po jego powtarzającym się refrenie, i na Boga, zamierza powiedzieć o tym światu.

Doświadczenie Joe’a z piosenką Who jest, w dużej części, zagrane dla śmiechu. To zabawne, że nigdy nie słyszał jednej z najbardziej nadużywanych piosenek rockowych wszech czasów. Zabawne jest to, że ciągle dzwoni do stacji radiowych z prośbą o jej odtworzenie, zamiast słuchać jej na swoim komputerze. Zabawne jest to, że ma w swoim samochodzie źle zainstalowany odtwarzacz CD, żeby móc jej słuchać w kółko. To zabawne, że zatrudnia piosenkę do rock out z każdym, od dostawcy pizzy (którego zaprasza do dżemu z nim) do jego basset hound (który zjada część pizzy) do swojej babci (podczas gdy oni dekorować rodzinną choinkę nie mniej) do, w końcu, kongregacji kościoła (którzy nieoczekiwanie śpiewają razem, ale w pół-mumbled sposób znany każdemu, kto jest autopilota ich sposób przez podmiejskiej katolickiej usługi kościelnej). To zabawne, że on winds up kinda shrugging o utworze kulminacyjnym skrzypce solo, a następnie dostaje jego samochód beznadziejnie utknął w śniegu, wszystko podczas gdy piosenka utrzymuje słyszalnie odtwarzanie przez jego windows.

Ale powiem ci, co nie jest zabawne w ogóle: moment piosenka po raz pierwszy uderza Joe w serce. Dzieje się to w momencie, gdy jest on w trakcie zmywania naczyń, przez co nie może zmienić kanału radiowego z klasycznej stacji rockowej, na której aktualnie się znajduje. Już ma włożyć miskę do zmywarki, kiedy jego ręka zatrzymuje się, zamrożona w powietrzu – właśnie wybrzmiał pierwszy akord fortepianowy intro piosenki, a on został unieruchomiony przez jego moc. I przez następną minutę lub dwie obserwujemy, jak zakochuje się w piosence. Pochyla głowę do rytmu. Uśmiecha się z zachwytu nad tekstem. Reaguje na każdą nową nutę, jakby odkrył portal do innego wymiaru.

Byłem tam, wiesz? Kiedy po raz pierwszy słuchałem „Low” Davida Bowiego, sprzątałem swój pokój, ale kiedy wybrzmiało „A New Career in a New Town”, zatrzymałem się w miejscu, usiadłem i przez resztę albumu wpatrywałem się w odtwarzacz CD, całkowicie zafascynowany. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem „Bad Romance” Lady Gagi, któremu towarzyszył teledysk, oczy wytrzeszczyły mi się z głowy, a każdy nowy zwrot akcji wywoływał słyszalne sapanie z zachwytu, kiedy siedziałem w swoim fotelu biurowym, niemal pijany czystą śmiałością tego wszystkiego. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem minutowe outro utworu „To Here Knows When” My Bloody Valentine na ich EP-ce Tremolo, w wersji innej niż na albumie Loveless, byłem tak porażony jego pięknem, że dosłownie musiałem oprzeć się o ścianę korytarza, którym wtedy szedłem, by się wesprzeć. To była muzyka tak głęboko potężna dla mnie, że prawie zemdlałem.

Może to ekstremalny przykład w porównaniu z tymi z twojego własnego życia, a może nie. Ale na pewno ty też to czułeś, lub jakieś przybliżenie tego. Przeszedłeś ten proces odkrywania, gdzie w przestrzeni kilku nut jesteś po prostu oszołomiony przez to, jak dobra może być piosenka i przez świadomość, że będzie ona częścią twojego życia teraz, na zawsze. Głupiutka komedia Adult Swim na żywo oddała to uczucie, tę cenną wymianę doświadczeń między artystą a publicznością, tak dobrze, jak tylko mogę sobie wyobrazić, że kiedykolwiek zostało to zrobione.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.