Odkąd popadłam w izolację, rozwinęłam harcerską fiksację na punkcie ścielenia łóżka. Każdego ranka, jakby liderka zastępu czekała z gwizdkiem między zębami, starannie układam poduszki w kwadraty i biczuję kołdrę na materacu, aż do momentu, gdy jest ułożona dokładnie tak, jak trzeba. Efekt jest schludny i niepozorny, co mi się podoba, ale prawdziwy cel jest symboliczny: ścieląc łóżko, udowadniam, że chociaż mój obywatelski obowiązek wymaga ode mnie, bym nie robił nic innego, jak tylko szwendał się po ciasnej przestrzeni, to jednak to, co robię, może mieć wpływ na to, jak się czuję – choćby najmniejszy. Ten związek jest krytyczny dla mojego zdrowia psychicznego, a wiem o tym, ponieważ kiedy ja schodzę z torów, tak samo dzieje się z moją przestrzenią życiową.
W swoich cięższych formach depresja może przykuć ludzi do łóżka na wiele dni, ale moja łagodniejsza odmiana ma tendencję do manifestowania się jako nagromadzenie nieistotnych niepowodzeń. Zauważam, że skarpetka wypadła z kosza i ignoruję ją przez kilka dni. Zostawiam drzwi szafki wiecznie uchylone, nawet jeśli mnie to denerwuje. Porzucam kubek na blacie i pozwalam, by w jego szwach krzepł lepki sok. Choć tego rodzaju zaniedbania mogą wydawać się błahe, reprezentują coś fundamentalnego: rodzaj umysłowej ślepoty na optymizm, niechęć do postrzegania moich działań jako znaczących oraz samozniszczający monolog wewnętrzny, który przedkłada stagnację nad wszystko inne. To właśnie wtedy obowiązki stają się papierkiem lakmusowym mojego dobrego samopoczucia: Czy są one proste, czy też kłócą się z moim ogólnym poczuciem zagłady? Oczywiste lub zbyt małe, aby rozwiązać problem ze mną, światem i wszystkim, co złe w obu?
Jak globalny kryzys zdrowotny przybiera na sile na zewnątrz, w wydrążonych biurach, pustych restauracjach i pospiesznie zbudowanych szpitalach polowych, zbiorowe poczucie bezradności być może nigdy nie czuło się bardziej namacalne. A więc: ścielę łóżko. Puszę głupie poduszki i wygładzam głupie zmarszczki, jakbym dbając o to, by mój dom się nie rozpadł, mogła uchronić się przed sugestią, że ja też jestem. W ten sposób radzenie sobie z dystansem społecznym nie różni się tak bardzo od radzenia sobie z depresją. W miarę jak zbliża się miesiąc spędzony w domu, porównanie to staje się coraz bardziej pomocne – zarówno w zrozumieniu mojego stanu psychicznego, jak i w jego leczeniu.
Idealne warunki dla pesymizmu
Wśród pilnych potrzeb, z jakimi borykają się ludzie na całym świecie – maski na twarz i respiratory, zwolnienia lekarskie i ulgi w czynszu, współpraca na skalę globalną – zdrowie psychiczne nie wydaje się tak dotkliwe, ale cierpi tak samo. Może to tylko mój zakątek internetu, pełen medialnych nałogowców ze skłonnością do szubrawego humoru, albo ogólnie Nowy Jork, gdzie społeczne dystansowanie się obala całą propozycję wartości miasta, ale prawie każdy, kogo znam, tkwiący w samoizolacji zmaga się z jakąś formą depresji lub lęku. I ma to sens – nie możemy wyjść z domu, nie potrafimy wyobrazić sobie przyszłości, społeczeństwo, jakie znamy, rozpada się. Dlaczego wszyscy nie mielibyśmy czuć się jak gówno?
Lina Perl jest nowojorskim psychologiem klinicznym (i – pełne ujawnienie – moim terapeutą), który prowadzi swoich klientów przez tę sytuację za pośrednictwem FaceTime, i zgadza się, że samoizolacja w środku kryzysu jest receptą na depresję. „Wiele osób teoretyzuje, że depresja jest chorobą wynikającą z izolacji społecznej” – powiedziała mi podczas niedawnej rozmowy telefonicznej. „Ludzie cierpiący na depresję czują się samotni, beznadziejni i pragną wsparcia”, ale zamiast go szukać, często wymuszają pewien dobrowolny dystans społeczny, zakładając, że są ciężarem lub nie mogą pomóc. Depresja może być wywołana przez konkretne okoliczności lub traumatyczne przeżycie, ale to wycofanie jest tym, co ją podtrzymuje i pogłębia. „Izolację można postrzegać na wiele sposobów, ale zawsze wiąże się ona z pozbawieniem się wsparcia społecznego. Innymi słowy, gdy katalizatory traumy się nawarstwiają – globalna panika, masowe zwolnienia z pracy, niepewność egzystencjalna i bezprecedensowe zatrzymanie życia codziennego – nakaz samoizolacji funkcjonuje tak samo jak wyzwalacz depresji, jak i niezbędny środek ochrony zdrowia publicznego. „W chwili, gdy najbardziej potrzebujemy innych ludzi, którzy podzielą nasz smutek, niepokój i strach, każe się nam izolować społecznie”. Zmieszaj w naszym społeczeństwie ogólną niechęć do podkreślania zdrowia psychicznego z moralnym imperatywem, że priorytetem jest dla nas zdrowie fizyczne, i zostajemy z doskonałymi warunkami do poczucia bezradności i smutku, prywatnie zastanawiając się, dlaczego czuje się to o wiele trudniejsze niż po prostu „pozostanie w domu.”
Moje pierwsze dni w izolacji, zanim zrozumiałem poważne psychologiczne skutki wycofania się z codziennego życia, czułem się winny, że czuję się jak skorupa mojego dawnego ja. Być może borykałem się z niestabilnością zatrudnienia, ale wiedziałem, że jestem jednym z tych szczęśliwców, którzy mają opłacony czynsz i zaopatrzoną spiżarnię, przynajmniej przez jakiś czas. Dlaczego więc ogarnął mnie niepokój i paraliż? Dlaczego nie mogłem w jakiś sposób wykorzystać tego momentu kryzysu, reagując „produktywnie”, a nawet kreatywnie, co optymiści w sieci wydawali się tak usilnie sugerować?
Dr Perl mówi, że to prawdopodobnie dlatego, że moje potrzeby skurczyły się w odpowiedzi na silny stres. „Kiedy doświadczamy traumy,” mówi, „cofamy się do bardziej dziecięcego miejsca, gdzie czujemy, że rzeczy są poza naszą kontrolą.” To właśnie wtedy musimy przenieść naszą uwagę z dbania o bardziej wyrafinowane potrzeby, takie jak satysfakcja, którą czerpiemy z przestrzegania hiperproduktywnego ideału, na coś bardziej podstawowego. „Musisz dbać o siebie tak, jak dbasz o dziecko, sprawiając, by czuło się bezpieczne, otoczone opieką i kochane”
To pojęcie leży u podstaw hierarchii potrzeb Maslowa, zgodnie z którą wyrafinowane dążenia, takie jak szacunek i samorealizacja, nie mają znaczenia, gdy jesteśmy pozbawieni poczucia przynależności, bezpieczeństwa lub zaspokojenia podstawowych potrzeb fizjologicznych. Innymi słowy, depresja ciągnie nas w dół drabiny. To może wyjaśniać, dlaczego, według dr Perl, najbardziej podstawowe leczenie depresji polega na prostych aktach troski o siebie: odżywiaj się, ruszaj ciałem, śpij o odpowiedniej porze i szukaj kontaktu z innymi. W tym, a nie w listach sugerujących, że powinniśmy nauczyć się robić na drutach lub wreszcie zacząć tę powieść, możemy znaleźć istotną mapę drogową do radzenia sobie z obecną chwilą. „Głównym sposobem leczenia depresji jest tak zwana 'aktywacja behawioralna'” – mówi. „Musisz wstać i przejść przez działania osoby, która się troszczy, a samo robienie tego ostatecznie staje się wzmacniające.”
Making the Stupid Bed
As the economy crumbles, the global death toll continues to climb, and public-health experts warn that we could need social-distancing measures for up to a year or longer, remaining optimistic can feel impossible, if not downright delusional. Ale dzięki zajęciu się moją emocjonalną reakcją na ten kryzys, tak jakbym miał depresję – i zaakceptowaniu faktu, że to może być jedno i to samo – w końcu udało mi się uzyskać łagodniejszą perspektywę. Ustanawiając codzienną rutynę, tak prostą i zakorzenioną w osobistej trosce, że nadawałaby się dla 90-latka (posprzątany dom, krótki spacer, prysznic, trzy posiłki, rozmowa telefoniczna), czuję się teraz przygotowany do tego, by wyciągnąć siebie do innych i zająć się bardziej zniuansowanymi, wyżej położonymi aspektami mojego samopoczucia, włączając w to te na tyle uparte, by wierzyć, że może być lepiej. Nie jestem jeszcze urzeczywistniona, ale izolacja zaczyna mniej przypominać swobodne spadanie. A w chwilach, że nadal robi, wiem dokładnie dlaczego.
To zawsze było łatwe do dyskontowania zdrowia psychicznego obawy, gdy bardziej materialne kryzysy loom duże; że pokusa może być jeszcze silniejszy teraz. Ale czy właśnie straciliśmy wypłatę, codzienną rutynę, lub bardziej rozproszone poczucie stabilności, nie ma wersji tej sytuacji, która nie wymaga od nas radykalnie dostosować nasze ramy psychiczne. To nie są rekolekcje ani deszczowy dzień; to pandemia. Utrzymywanie naszego dotychczasowego tempa nie jest rozsądne. „Tak wiele w mojej pracy polega na zachęcaniu ludzi do robienia mniej” – mówi dr Perl. „Może to jest wymuszona okazja, aby zwolnić.”
Jak jesteśmy zamknięci w naszych domach przez następne kilka tygodni, miesięcy, roku lub dalej, jesteśmy przedstawieni ze wspólnym wyzwaniem: zmienić sposób, w jaki definiujemy dobry dzień. Nie możemy imprezować, rozpraszać się, ani przepracowywać z dyskomfortu. Zostaliśmy zredukowani do naszych najbardziej podstawowych ludzkich potrzeb: nakarmienia się, poruszania się, wyciągnięcia ręki i przywitania się. W tych prozaicznych czynnościach możemy odkryć źródło sensownego działania. To może nie wydawać się zbyt wiele, ale kiedy przyszłość jest w inny sposób niejasna, może to być istotna forma optymizmu.