„Nie mów jeszcze wszystkim.”
„Poczekaj.”
„Przecież tak naprawdę jeszcze nie ogłosiłeś, prawda?”
„Jest tak wcześnie!”
Nigdy nie zamierzałem powstrzymać się od robienia sobie nadziei. Nigdy nie zamierzałam zakochać się w moim „dziecku”, nawet gdy było kulką składającą się z 30 komórek. Od razu coś mnie zaniepokoiło w tych napomnieniach, które powtarzały inne kobiety, żebym zachowała swoją ciążę dla siebie. Próbowałam się nad tym zastanowić.
W mojej wyobraźni rozegrało się kilka scenariuszy. Pierwszy: mówię wszystkim, jak tylko mam ochotę, i mam zdrową, szczęśliwą ciążę. Koniec. Drugi: mówię wszystkim „za wcześnie”, poroniłam, a przyjaciele i rodzina gromadzą się wokół mnie, wspierając mnie w żałobie. Trzy: Nie mówię nikomu, poroniłam i… co? Cierpieć w ciszy?
Próbowałam zrozumieć powód kontynuowania tej tradycji, w której wszyscy zachowujemy milczenie aż do zakończenia pierwszego trymestru – tak na wszelki wypadek. Rozumiem, że poronienie nie jest wygodnym tematem do rozmowy. Rozumiem strach, że próbując dojść do siebie emocjonalnie, będziesz musiała odpowiedzieć na czyjeś niewinne „Jak się czujesz?” (ani jedna osoba, która wie, że jestem w ciąży nie pyta mnie już „Jak się masz?” – uważam jednak ten zwyczaj za ujmujący) tak straszną wiadomością.
W tym rzecz, chociaż: jestem okropna w ukrywaniu emocji. Nie ma mowy, żebym była w stanie powstrzymać się od pokazywania mojego smutku na twarzy, przez cały czas. Nie rozumiem, jak mogłabym udawać, że ciąża się nie wydarzyła. A czy ktoś by się nie zastanawiał? Miałabym nadzieję, że ktoś zauważyłby zmianę we mnie.
To, co jednak najbardziej niepokoi mnie w tej tradycji, to fakt, że jej korzenie tkwią w długiej historii wstydu. Kobiety długo udawały, że seksualność, ciąża, poród i oczywiście poronienie, po prostu nie istnieją. Dla wielu kobiet poronienie jest równoznaczne z ogromną porażką. Jeśli pozostaje to tajemnicą, jeśli kobiety czują się jak okropne żony, lub jeśli postrzegamy to jako pewnego rodzaju „znak”, że nie jesteśmy wystarczająco dobre, nie możemy dać sobie nawzajem szansy na dzielenie się ciężarem żalu.
Nie sugeruję, że wszyscy ogłaszają każdą ciążę w chwili, gdy test wypada pozytywnie. Nie każda kobieta, która poniosła stratę, będzie chciała publicznie mówić o poronieniu. Chciałabym po prostu pozostawić to w gestii każdej rodziny.
A jednak, nie mogłam uciec od tej rady: nie chodź i nie mów wszystkim. Proszę poczekać. Współczynnik poronień jest jeszcze zbyt wysoki. Oczywiście, że musiałam ci powiedzieć, skoro dajesz mi taką radę. Dlaczego nie chciałaś wiedzieć? Dlaczego nie chciałeś wiedzieć, że straciłam tak bardzo upragnione dziecko? Dlaczego nie mogłam zwrócić się do ciebie w tej radości, a gdyby stało się najgorsze, zwrócić się do ciebie w moim smutku?
Czułam się zawstydzona. Czułam presję, aby ukryć moją radość, aby nie zamieniła się w smutek. Poczekaliśmy – tak jakby. Powiedzieliśmy najbliższej rodzinie i bardzo bliskim przyjaciołom. Ale kiedy zobaczyliśmy naszego małego „Buga” na naszym USG w ósmym tygodniu, powiedzieliśmy wszystkim. Tak, to co innego dla blogera. Moi czytelnicy czekali na wiadomości, ponieważ poświęciłam cały mój blog mojej podróży przedkoncepcyjnej.
Wszystko wyszło cudownie i wszyscy są tak podekscytowani, aby usłyszeć wszystkie wiadomości, teraz, gdy zaczęłam drugi trymestr tej zdrowej ciąży. A jednak mam problem z wybaczeniem kobietom (zawsze były to kobiety), które na moje „Jestem w ciąży!” odpowiadały „Nie mów zbyt wielu osobom” i sugerowały „Możesz poronić”. Po prostu nie mogę uwierzyć, że jest to odpowiednia lub pomocna odpowiedź. Jeśli kobieta ogłasza ciążę w czwartym, ósmym lub dwudziestym tygodniu, to nadal jest w ciąży. Jeśli czuje radość z dzielenia się tym faktem, żadne ryzyko dla jej płodu nie powinno tej radości stłumić.