Jeden rok temu położyłam się na badanie USG w klinice mojego lekarza w centrum Hongkongu, chora z niepokoju. Byłam w jedenastym tygodniu ciąży, a dwa dni wcześniej obudziłam się z gęstą krwią spływającą mi po udzie. Natychmiast pojechałam z mężem Perem do szpitala i łzy ulgi spłynęły mi po policzkach, gdy zobaczyłam na monitorze migoczące maleńkie serduszko. Wszystko wyglądało dobrze; bicie serca było normalne, a mój lekarz nie mógł znaleźć żadnego wyjaśnienia dla mojego krwawienia.
Teraz wróciłam na rutynową kontrolę. Nie było powodu do niepokoju, ale nadal obawiałam się najgorszego: każdy, kto wielokrotnie poronił, wie, że nie należy brać niczego za pewnik.
Mój lekarz milczał, pocierając sondą po moim brzuchu. Obie widziałyśmy idealnie nieruchomy płód. Przeniosłam wzrok na sufit, gdy łzy zaczęły spływać strumieniami. To nie może się powtórzyć, pomyślałam, to po prostu nie może się wydarzyć. Znowu. Usiadłam w poczekalni kliniki, podczas gdy mój lekarz zadzwonił do szpitala, aby umówić mnie na aborcję. Był to mój szósty zabieg, po czterech poronieniach i usunięciu torbieli jajnika.
Straciłam więcej ciąż, niż chciałabym o tym myśleć. Proces, który nastąpił, stał się rutyną, ale kiedy dotarłam do przydzielonego mi pokoju, ogarnął mnie smutek i żal. Jak to możliwe, że w jednej chwili w moim ciele znajdowało się żywe dziecko, a w następnej już go nie było? Jak to możliwe, że przytrafiało mi się to za każdym razem, mniej więcej w tym samym tygodniu ciąży i nikt nie potrafił wyjaśnić przyczyny?
Nie było tak, że polegałam na ślepym losie. Zrobiłam wszystkie badania z książki. Spotkałam się z większą liczbą lekarzy i specjalistów niż większość ludzi w ciągu całego życia. Wydałam kilka tysięcy dolarów na specjalne badania krwi wysyłane do laboratoriów w USA, przeszłam operację usunięcia części tarczycy (miałam rodzaj łagodnego guza, który, choć uważany za nieszkodliwy, został powiązany z poronieniami) i miałam histeroskopię (badanie macicy) – nic nie wydawało się robić różnicy i nikt nie był w stanie wyjaśnić, dlaczego ciągle poroniłam.
Zgodnie ze statystykami, szacuje się, że jedna na pięć znanych ciąż kończy się poronieniem. Dwa poronienia z rzędu uważane są za bardzo niefortunne. Ale po trzech lub więcej poronieniach z rzędu, ryzyko wystąpienia kolejnego wzrasta do 80-90%. W tym momencie poroniłam już pięć razy – trzy w ciągu ostatniego roku – wszystkie około dwunastego tygodnia. To w zasadzie oznaczało, że byłam w ciąży przez większość roku, z wyjątkiem okresów, kiedy moje ciało wracało do zdrowia. Najwyraźniej nic nie było nie tak z moją płodnością; to utrzymanie dziecka było problemem.
Lekarze zalecali wszystko; niektórzy bez ogródek sugerowali, żebym się poddała, inni kazali nam zapisać się do adopcji (co zrobiliśmy), a jeszcze inni wskazywali na kosztowne transfuzje krwi, argumentując, że moja krew odrzuca płód.
W kategoriach medycznych, nieudana aborcja zdarza się, gdy ciało nie może samodzielnie pozbyć się poronionego dziecka. Przez wiele tygodni, a nawet miesięcy, możesz nie zauważać, że coś jest nie tak. A potem odkrywasz brak bicia serca na badaniu USG. Cztery z pięciu moich poronień były nieudanymi aborcjami, co oznacza, że płody musiały zostać usunięte chirurgicznie.
Manipulacja jest jedną z najbardziej bolesnych procedur, przez jakie można przejść – fizycznie i emocjonalnie. Nawet jeśli dziecko jest malutkie, skurcze są podobne do tych, które występują podczas normalnego porodu, a ty musisz wypchnąć z siebie każdy kawałek ciała. Po wyrzuceniu martwego płodu należy go zebrać i wysłać do badań. Oszczędzę ci szczegółów; ale nie życzyłabym sobie tego procesu na moim najgorszym wrogu.
Z jakiegoś powodu poronienia są ukrytą tragedią. Jak coś, czego trzeba się wstydzić, nosisz łzy w sobie i nie mówisz o tym. Z ulgą wyjechałam z Perem do Japonii i na sakurę (sezon kwitnienia wiśni) dzień po aborcji. Nie chciałam po raz kolejny iść do pracy i chować się za biurkiem, ukrywając łzy. Zdarzało się to już tyle razy, że nie byłam w stanie wyjaśnić kolegom przyczyny. Wiedziałam, że to sprawi, że oni i ja będziemy równie niekomfortowi.
Jeszcze w Japonii, płakałam. Płakałam, ponieważ wszystkie hormony, które wypełniały moje ciało podczas pierwszych dwunastu tygodni ciąży, wciąż tam były, a moje ciało nie rozumiało, że już nie jest w ciąży. Mogą minąć tygodnie, a nawet miesiące, zanim te hormony ustąpią. Po jednym z moich poronień produkowałam mleko z piersi przez prawie dwa miesiące. To było jak uderzenie w brzuch za każdym razem, gdy brałam prysznic i mleko wypływało. Tam byłem, z piersi pełne mleka, ale nie ma dziecka do karmienia.
Miesiąc lub dwa minęły. Cały swój wolny czas i późne noce spędziłam na czytaniu o poronieniach nawracających. Nie mogłam pogodzić się z tym, że nie ma żadnego wytłumaczenia. Nie chciałam się poddać. Nie mogłam się poddać. Dołączyłam do grup internetowych i zamówiłam każdą książkę na ten temat. Dzięki temu znalazłam zarówno pocieszenie jak i zachętę. Znalazłam tam inne kobiety, które zmagały się z problemem zdrowej ciąży – i wiele z nich, które dzięki odpowiedniemu leczeniu w końcu doczekały się upragnionego dziecka.
Krótko po tym, jak zeszłego lata zaczęłam krwawić przed wejściem na pokład samolotu na wycieczkę służbową do Szwecji. Założyłam, że krwawienie było spowodowane dwoma torbielami, które miałam rozwinięte, po jednej w każdym z moich jajników. Po przylocie do Szwecji okazało się, że:
- cysty nadal tam były, ale zmniejszyły się;
- byłam w szóstym tygodniu ciąży (sama widziałam migotanie serca);
- miałam krwiaka (skrzep krwi) w macicy, który powodował krwawienie.
To był pierwszy raz, kiedy słyszałam o krwiaku, ale dowiedziałam się, że jest to dość częsta przyczyna krwawienia we wczesnych ciążach. Tak więc byłam tu znowu – moja szósta ciąża i, dodając do mojego już wysokiego ryzyka, krwiak, który stwarzał dodatkowe ryzyko poronienia. Nie mogli nic zrobić z krwiakiem, ale w oparciu o badania, które przeprowadziłam, nalegałam, że w tej ciąży chcę być leczona, między innymi, codziennymi zastrzykami z heparyny, kortyzonem w małej dawce i lewotyroksyną na poziom tarczycy. Przeczytałam w kilku publikacjach medycznych, że ten schemat jest potencjalnie skuteczną terapią o niskim ryzyku i chociaż moja lekarka nie była świadoma tego leczenia, poparła je, gdy tylko podzieliłam się z nią moimi badaniami. Kazano mi nie latać i ograniczyć ruch do minimum, dopóki krwiak (miejmy nadzieję) nie ustąpi.
Oczekiwanie przez pierwsze sześć do 12 tygodni mojej ciąży było torturą, ciągłym balansowaniem pomiędzy nadzieją a rozpaczą. Pracowałam jak zwykle w Szwecji, bo to łagodziło mój niepokój. Wciąż krwawiłam i chociaż wiedziałam, że to prawdopodobnie z powodu krwiaka, moje serce zatrzymywało się za każdym razem, gdy szłam do łazienki. W jedenastym tygodniu, tryskająca krew nagle przeniknęła przez wszystko, co miałam na sobie. Rushing do toalety, czułem duży skrzep passing.
Paraliżowany ze strachu zadzwoniłem ER tylko mieć pielęgniarka powiedziała mi rzeczowo, że poroniłem i że nie było nic, co mogę zrobić. Musiałabym po prostu poczekać, aż wszystko przejdzie. Natychmiast wyzwoliła we mnie uczucia gniewu i samoobrony – jak śmiała tak powiedzieć, skąd mogła to wiedzieć na pewno? Jak mogła być tak bezduszna w obliczu czegoś tak tragicznego?
Napierając się jak zawsze, nalegałam na pójście do szpitala, przynosząc ze sobą skrzep wielkości pięści. Ginekolog, która się ze mną spotkała, jest najlepszą, jaką kiedykolwiek miałam (a spotkałam kilka) i przez moje łzy uspokajała mnie, mówiąc, że to normalne, że duże skrzepy przechodzą wraz z krwiakiem. Wciąż mocno krwawiąc zrobiliśmy USG i tam było – małe miniaturowe dziecko wiosłujące wokół, pozornie nieświadome tego, co właśnie się stało.
Nie mogłam w to uwierzyć. Byłam w jedenastym tygodniu ciąży, a dziecko żyło i kopało, nawet po dużym krwawieniu.
W miarę jak zbliżał się dwunasty tydzień, coś w środku mówiło mi, że tym razem będzie inaczej. Tym razem skan będzie pozytywny. Rzeczywiście, po skanie Per i ja wyszliśmy z kliniki Mama Mia w Sztokholmie ze zdjęciami żywej małej istotki w wieku 12 tygodni i 5 dni, roześmianej i płaczącej.
Po kilku tygodniach krwawienie ustało. Z dnia na dzień krwiak znikał, jakby nigdy nie istniał.
W dniu 21 marca o godzinie 14.35 ta mała istotka na monitorze, z małym, ale energicznym i zdeterminowanym migotaniem serduszka, wyszła na świat. Adam Nils Rickard urodził się przez planowe cesarskie cięcie, 3,4 kg czystej miłości. Słowa nie są w stanie opisać, jak bardzo jesteśmy szczęśliwi. Jestem przytłoczona emocjami i nie mogę patrzeć na naszego małego synka bez łez płynących po moich policzkach. Mały wojownik, którym jest.