Nazwanie siebie jest zniechęcającym zadaniem. Wiąże się ze spędzeniem sporej ilości czasu na wpatrywaniu się w siebie w lustrze i zadawaniu sobie pytań: „Kim ja naprawdę jestem?” oraz innych egzystencjalnych pytań dotyczących twojej tożsamości. Zaczynasz odczuwać rosnące współczucie dla rodziców lub przyszłych rodziców, nadmiernie analizując dźwięki każdej samogłoski i mając nadzieję, że to imię będzie dorastać razem z tobą.
Na szczęście moi rodzice dali mi imię, a nawet drugie imię. Jednak nie nadali mi hebrajskiego imienia, które byłoby odzwierciedleniem międzywyznaniowej rodziny, którą tworzyli. To zadanie pozostawiono mnie, jakieś 23 lata później, po comiesięcznych spotkaniach z moim rabinem przez ponad rok, aby kontynuować całe rodzinne dziedzictwo i przywrócić żydowską praktykę po tym, jak została ona utracona na dwa pokolenia. Bez presji, oczywiście.
Wybór hebrajskiego imienia był częścią ogólnego punktu kulminacyjnego mojego procesu afirmacji, obok spotkania z beit din i wzięcia trzech szybkich kąpieli w mykwie. Choć proces ten jest podobny do konwersji, jego celem nie było stanie się Żydem. Zawsze byłem Żydem. Modlitwy, które mój rabin wybrał do mykwy, nie były tradycyjnymi modlitwami konwersji. Były one raczej specyficzne dla afirmacji, zmienione w celu uhonorowania tego, że moja historia zawsze była obecna. Przejście przez ten proces miało na celu udowodnienie sobie, że zawsze będę Żydówką, niezależnie od mojego wykształcenia, tradycji z dzieciństwa, a nawet moich własnych wahających się przekonań religijnych. Była to okazja do ponownego ustanowienia siebie w ramach mojej tożsamości i poczucia własności nad moim własnym poczuciem judaizmu.
Chociaż miałam kilka miesięcy na wybór imienia, data zbliżała się i stało się to niemal paraliżującym zadaniem.
Nie mogłam pomóc, ale pomyślałam o moim ojcu, który nie znał swojego hebrajskiego imienia, kiedy rabin zapytał o nie przed ślubem mojego brata chrzestnego. Miałam wtedy 10 lat i pamiętam, jak słuchałam mojego ojca rozmawiającego przez telefon z babcią, krzyczącego z niedowierzaniem: „Mamo, moje hebrajskie imię NIE MOŻE być Szlomo! Mamo!”
Ale tak jest. Hebrajskie imię mojego ojca upamiętnia jego dwóch pradziadków, którzy obaj mieli na imię Samuel. Ci dwaj mężczyźni wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych pod koniec XIX wieku z krajów Europy Wschodniej, uciekając przed narastającą antysemicką retoryką i przemocą. Ich żony przebyły tę drogę same, z dziećmi schowanymi pod pachami i przytwierdzonymi do bioder. Hebrajskie imię mojego ojca honoruje te rodziny, które podjęły niemożliwą decyzję, tak jak zrobiło to i nadal robi wielu imigrantów. Podczas gdy jego imię może nie być piękne fonetycznie w języku angielskim, niesie w sobie dziedzictwo piękna i bólu.
W końcu zdecydowałem się wybrać imię, które brzmiało podobnie do Samuela – podobieństwo rodzinne, że tak powiem. Ponieważ tak wiele z mojego zainteresowania judaizmem wynika z poznania historii mojej własnej rodziny, uznałem za słuszne, by upamiętnić tych dwóch mężczyzn jeszcze raz, tym razem nadając im być może bardziej atrakcyjnie brzmiące imię niż Shlomo (bez urazy). Jeśli zamierzałam kontynuować historię rodziny, ważne było, aby historia imigracji mojej rodziny była zawarta w jakimkolwiek imieniu, które wybiorę.
Zaczęłam przewijać bez końca sekcję „S” na stronach internetowych z hebrajskimi imionami dla dzieci, spędzając na tym tyle czasu, że moje reklamy na Facebooku nagle zaczęły się kręcić wokół artykułów dla noworodków, wariacji na temat „Czego się spodziewać, kiedy się spodziewasz” i żydowskich ubranek. Mijały miesiące, a ja układałam imiona, wymyślając hebrajskie imiona w połączeniu z moim nazwiskiem, bazgrząc litery na odwrocie paragonów z CVS i wysyłając znajomym listy imion o dziwnych godzinach. Prawie zadzwoniłam do mojej katolickiej matki i poprosiłam ją o ponowne nadanie mi imienia, rozpaczliwie pragnąc oddać w jej ręce odpowiedzialność za moją tożsamość. Nie mogłam znaleźć odpowiednich dźwięków, odpowiedniego znaczenia, odpowiedniego imienia, które udźwignęłoby moją kulturę, dziedzictwo, religię i tożsamość.
Potem zdałam sobie sprawę, że to całkiem spory ciężar dla liter. Jak mógłbym oczekiwać, że pojedyncze słowo udźwignie ten ciężar, który sam ledwo mogę utrzymać? Jak mógłbym zawrzeć w jednym imieniu to, co oznacza bycie Żydem? Dlaczego ktokolwiek pomyślał, że jestem w stanie nadać sobie imię?
Wtedy je znalazłem, moje hebrajskie imię, w starej Biblii z kruszącą się oprawą.
W minione Święta Bożego Narodzenia – tak, jesteśmy tymi Żydami – mój ojciec i ja przeczesywaliśmy rodzinne pamiątki: jego wczesne dni jako fotografa, moje pierwsze i jedyne zdjęcia głowy Baby Gap (tak…), listy miłosne wysyłane między moimi pradziadkami. I wtedy natknęłam się na niewiarygodnie kruchą hebrajską biblię, która spoczywała pod stosem papierów, ciężka wśród mniejszych akcesoriów. Czułam się prawie tak, jakbym potrzebowała dodatkowej pary rąk, żeby się z nią uporać, bojąc się, że jej kartki zaczną się rozpadać.
Na wewnętrznej stronie okładki dwa nazwiska zostały starannie zapisane kursywą. Pierwsze z nich brzmiało Johanna Ziegler, a obok widniała data 1875. Nad nim kolejne nazwisko i data: Rosa Ziegler, 1843. Wiedziałem, że Ziegler to nazwisko rodowe, ale nie mogłem zrozumieć, kim były te kobiety i jak ich biblia znalazła się w kartonowym pudle w szafie aż w Nowym Meksyku. Po kilku godzinach tasowania karteczek z nazwiskami członków rodziny na stole do ping ponga, tworząc coś, co wyglądało albo jak drzewo genealogiczne, albo jak zaczątki teorii spiskowej, doszedłem do wniosku, że Rosa była moją prapraprababką, a Johanna jej synową. Johanna wyjechała z Niemiec, wychodząc za mąż za jednego z wyżej wymienionych Samuelsów. Rosa prawdopodobnie nigdy nie opuściła Niemiec, ale jej biblia tak, i w jakiś sposób znalazła się w moich rękach prawie dwa wieki później.
Nagle miałem nowe imię.
Nadal nie wiedziałem, czy będę w stanie mu sprostać. Czułam się bardziej jak alter ego, reprezentacja pełniej żydowskiej jaźni, której jeszcze nie osiągnęłam – tej żydowskiej jaźni, która zna modlitwy szabatowe, która obiecuje wychować swoje dzieci po żydowsku, która wie, jak przygotować talerz sederowy, która pości w Jom Kippur. Nie wiem, jak wykonywać większość tradycyjnych żydowskich czynności. Nie znam modlitw szabatowych bez szukania ich w internecie. Nie zamierzam wychowywać moich dzieci na Żydów bez pytania. Nie potrafię pościć w Jom Kippur. Słyszę szepty innych Żydów krytykujących to, jak się modlę. Słyszę, jak sama szepczę: „Dlaczego się modlisz? Przecież tak naprawdę nie wierzysz w Boga”. Większość moich partnerów nie była Żydami. Dekoruję swój dom na Boże Narodzenie. Izrael nie jest miejscem, które nazywam domem.
Nagle wydawała się istnieć wiecznie rosnąca lista ze wszystkimi sposobami, na jakie nie byłam wystarczająco żydowska, i ciągle bałam się, że nie sprostam hebrajskiemu imieniu, które dla siebie wybrałam.
Więc zrobiłam najbardziej żydowski czyn, jaki przyszedł mi do głowy: zadawałam pytania.
A potem podążyłem za tym z prawdopodobnie mniej żydowskim czynem: zrobić tatuaż.
Będę szczery, szukałem pretekstu do zrobienia sobie kolejnego tatuażu, ale czułem się jak w odpowiednim momencie zamieszania i konfliktu, aby scementować moją tożsamość. Umieszczony na moim prawym biodrze, jest codziennym przypomnieniem tego, kim jestem w całości, poza moją żydowską tożsamością. Musiałam udowodnić sobie, że nie jestem gorsza tylko dlatego, że nie wiem wszystkiego o judaizmie. To nie czyni mnie mniejszym Żydem. W rzeczywistości jest to okazja do zagłębiania się, dokonywania wyborów, dalszego zadawania pytań, które mnie przerażają, niepokoją, dezorientują, a także do rozwijania tej ciekawości, zarówno w judaizmie, jak i w innych dziedzinach. A teraz mam mały kamień milowy, który mi o tym przypomina.
Więc, witam! Mam na imię Blair, co w języku gaelickim oznacza „pole”. Moi rodzice wybrali to imię dla mnie, ponieważ jest jednosylabowe i łatwe do przeliterowania, mimo że wcale nie jest irlandzkie.
A moje imię to również Shoshana, co oznacza, „róża” w języku hebrajskim. Wybrałam to imię dla siebie, ponieważ honoruje ono moją pra-pra-pra babcię Rosę, dwóch Samuelów, którzy sprowadzili moją rodzinę do Stanów Zjednoczonych, oraz zobowiązanie do rozkwitania, gdziekolwiek zostanę zasadzona.
Możesz po prostu nazywać mnie Blair. Nie martw się, chociaż. Shoshana nigdzie się nie wybiera. Tak samo jak mój tatuaż z różą.